lipca 10, 2010

Merzouga

Jazda CTM to sama przyjemność i noc w autobusie upływa szybko. Bilety na supraturs do Tinghiru kupujemy jeszcze tego samego dnia, zaraz po przyjeździe do Risini. Na dworcu czeka na nas człowiek z kierowcą jeepa. Okazuje się, że zapłacona w Fezie zaliczka 50 MAD, to nie jakaś ściema i rzeczywiście facet zabiera nas na pustynię. Razem z nami jedzie jeszcze para ze Słowenii. Nasza oberża (bo tak się nazywają noclegi na pustyni) jest w dobrym miejscu – zaraz naprzeciwko wydm, a zimą jest tam jeszcze okresowe jezioro.

Dostajemy pokoik z łazienką zrobiony z błota i słomy. Woda teoretycznie tylko zimna – czyli w praktyce gorąca, nagrzana przez słońce!
Słoweńcy i jeszcze 2 Holendrów mają mieć nocleg na pustyni w berberyjskim namiocie i czekają na godzinę 18, żeby wyruszyć na wielbłądach. My chcieliśmy tylko pojechać na wielbłądach na godzinkę, żeby zobaczyć zachód słońca i spać w pokoju. Co tu robić na pustyni?

Wpadamy na szalony pomysł. W samo południe idziemy zdobywać szczyt Erg Chebi, czyli wspinać się po wydmach. Krem z filtrem 50 oraz nakrycia głowy i 2 wody powinny wystarczyć. Jest super. Całe wydmy do naszej dyspozycji, bo dookoła nie ma żywej duszy. Naczytaliśmy się, że latem na pustyni jest tłum i cepelia, ale widać dopiero wieczorem, bo w południe nikt nie wystawia nosa z cienia. 

Chodzimy po wydmach, choć łatwo nie jest i nie wiemy, jaka panuje temperatura, ale jest bardzo gorąco, a piasek parzy w nogi. Mamy sportowe sandały, przez które przelatuje piach i w pewnym momencie parzę sobie stopę, do tego czuję, że moje sandałki coraz bardziej miękną i sprawiają wrażenie, jakby zaraz miały się rozpuścić, a że ich podstawowym materiałem jest guma i klej, postanowiliśmy wracać. Nie udało się nam zdobyć górki, choć niewiele brakowało. W dodatku, po wydmach chodzi się dosyć ciężko i zapadanie się po kostki w parzącym piachu stało się w pewnym momencie wątpliwą przyjemnością. Jakoś po 14 słońce staje się coraz bardziej nieznośnie i wracamy. Potem prysznic, pranie (spodnie schną jakieś 5 do 10 minut!) i czekamy do wieczora, prowadząc lingwistyczne gadki ze Słoweńcami na temat podobieństwa naszych języków. 

Wieczorem jedziemy na wielbłądach, wdrapujemy się na górkę, której nie udało się zdobyć wcześniej. Widok powala. Widać Algierię i morze piachu. Nagle niebo się zachmurzyło i spadło kilka kropli deszczu, a potem wiatr miotał piachem na lewo i prawo. Wieczorem jemy pyszną kolację – potrawa kuchni berberskiej. Właściciel pytał, czy na pewno chcemy spać w pokoju, a nie na tarasie.

Potem zrozumieliśmy, dlaczego oni śpią na zewnątrz. W ciągu dnia domek z błota chroni od słońca, ale cały się dzień nagrzewa. Za to w nocy oddaje to ciepło i czujesz się mniej więcej jak w piekarniku z termoobiegiem. Zlani potem otwieramy drzwi i okna i próbujemy spać. Niestety, nagle zrywa się potężny wiatr i łacha piachu wpada nam do gardła, oczu, zasypuje łóżko. Zamykamy okno i jak ogórki kiszone trwamy tak do rana. A jak radzą sobie Berberowie? Śpią na tarasie z owiniętymi prześcieradłem albo chustą głowami.

Rano dość szybko wstajemy, oglądamy z tarasu piękny wschód słońca, jemy śniadanie i jedziemy do Risini. Tam wsiadamy do autobusu supraturs i jedziemy do Tinghiru


















1 komentarz:

  1. W drodze do Merzouga widziałam jedynie zarysy górek ze skał, później zaczęło lekko świtać i zobaczyłam powoli pustynne krajobrazy. Wszystko wyglądało na bardzo suche, nigdzie nie było zieleni. Raz na jakiś czas palma.

    W autobusie jakiś pan proponował nocleg i próbował wcisnąć wizytówkę, ale podziękowałam, bo już mieliśmy. Po wyjściu z autobusu mieliśmy zadzwonić do Mustafy, chłopaka z Merzouga Deser House, z którym byliśmy w kontakcie jeszcze długo przed przyjazdem. To on radził nam wziąć nocny autobus i u niego mieliśmy nocować. Ma 24 lata i zna arabski, berberski, francuski, angielski, portugalski i hiszpański. Wow.
    Nie zdążyliśmy zadzwonić po Musta, bo on już tam na nas czekał. Dom był bardzo blisko, 5 minut drogi od stacji.

    Merzouga rozlega się aż na 15 km i składa się z kilku części. Najwyższa wydma jest przy głównej części, czyli tam, gdzie mieszkał Musta. Ponoć w całej Merzouga mieszka około 1000 rodzin (każda po przynajmniej 4-5 dzieci).

    Z rana jeszcze dospaliśmy i o 10 wyszliśmy z pokoju, wzięliśmy prysznic i pogadaliśmy z dwójką Niemców z pokoju obok. Oni właśnie jechali w stronę gór, do Tinghir. Poznaliśmy tam też Hiszpankę z Girony, 35-latkę, która po raz trzeci jest w Maroko i podróżuje sama. Podczas drugiej wizyty w Maroko trafiła na Mustafę i przyjechała tu ponownie w tym roku odpocząć. Tam zjedliśmy wspólnie śniadanie - chleb z dżemem, oliwą i syropem z daktyli. Przed wyjazdem Niemców nagraliśmy filmik, jak Tuarowie, czyli ludzie pustyni, wiążą chusty na głowach (filmik - w HD!!). Niemcy pojechali, a nasza trójka, Hiszpanka i Mustafa poszliśmy na spacer po okolicy. Przeszliśmy między domami i dotarliśmy do skraju miejscowości, gdzie był cmentarz (dość ciekawy) i wielbłądy. Wróciliśmy inną drogą przez ogród, gdzie ktoś próbował coś uprawiać - między polami poprowadzone były kanaliki, czyli system irygacyjny!

    Wróciliśmy do domu Mustafy i poszliśmy spać. Było juz tak gorąco, że nie dało się wyjść z domu. Można było jedynie spać. Zasnęłam momentalnie. Wstaliśmy i wciąż niestety upał paraliżował. Było tak sucho, mój nos był pełen kurzu i czułam się jak rodzyna. Co chwilę przed domem Mustafy rozlegała się piaskowa burza. Jeden podmuch i wszystko fruwa.
    Piłam dużo wody, była przepyszna xD

    Później, koło 18, poszliśmy na wydmę, aby obejrzeć zachód słońca. Upał nie doskwierał już tak bardzo. Mustafa nie chciał z nami iść, bo był bardzo zmęczony. Ostatnio ponoć miał wycisk z wielbłądami, bo musiał odprowadzać ludzi 4x dziennie w obie strony, a przewodnicy zawsze chodzą pieszo, nie na wielbłądach. Jednak jakiś odcinek drogi dalej spotkaliśmy... Mustafę xD Mimo zmęczenia postanowił jednak pójść z nami. Wdrapanie się na wydmę było bardzo ciężkie, ale daliśmy radę i obejrzeliśmy zachód. Było pięknie, non stop wiało i piasek był wszędzie. Ale i tak było to najlepsze co do tej pory w Maroko widziałam! Po zachodzie słońca inni ludzie sobie poszli, a my poczekaliśmy na gwiazdy. Było przepięknie i cieplutko od piasku. Gdy zaczęło się oziębiać, wróciliśmy do Mustafy do domu.

    Pożegnaliśmy się z Hiszpanką. Sporo z nią rozmawiałam i polubiłam ją. Wie, co w życiu ważne.

    Zaplanowaliśmy, że następnego dnia jedziemy do Boumalne Dades zobaczyć dolinę rzeki, a później w stronę Marakeszu, zobaczy się gdzie.
    Autobus do Marakeszu z rana o 7.


    UWAGA! POLECAM NOCLEGI!!
    Polecam zatrzymanie się u Mustafy. Przemiły z niego chłopak! Wiele dla nas zrobił, więc polecam gorąco, jak wybieracie się do Merzouga, możecie przenocować u niego - moroccocheaptravel@gmail.com cameltrekkingdesert.wordpress.com lub
    http://www.booking.com/hotel/ma/camel-trek-bivouac.en-gb.html?sid=5d8ad8f7cd3758d3f6798fb058f3fce3;dcid=1

    Piszę to, bo naprawdę z niego super gość, ma dużą rodzinę i za taką uczciwość, jaką od niego możecie uzyskać warto wesprzeć tę rodzinę! Chciałabym mu pomóc. Znajdziecie też na tripadvisor jak chcecie poczytać więcej! ;)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger