Po zwiedzaniu Bayonne czas na prawdziwa perełkę - Saint-Jean-de-Luz. Gdy przed wyjazdem przeglądałam oficjalne strony turystyczne tego regionu w języku angielskim, niemal każda wskazywała Saint-Jean-de-Luz jako tzw. ‘must see’.
Chcieliśmy też jechać do słynnego, Biarritz, ale ciocia szczerze odradzała. Ja trochę pamiętam Biarritz z mojego pierwszego pobytu we Francji i oczywiście bardzo mi się tam podobało, tylko wówczas miałam 15 lat. Mam nawet jakieś stare zdjęcie gorszej jakości ;)
Blichtr, przepych, bogacze z całego świata mieszają się tam z tłumem surferów i ludzi, którzy przybyli pokazać się na tutejszej promenadzie i wydać masę pieniędzy. Wiadomo, Biaritz od wielu dekad przyciąga gwiazdy telewizji i kina oraz znanych i bogatych z całej Europy. A my chcemy tylko miło spędzić czas i iść na plażę, więc jedziemy wyłącznie do Saint-Jean-de-Luz.
Najpierw
zwiedzamy miasteczko.
W kościele, typowym dla tych, jakie oglądaliśmy w kraju Basków, właśnie odbywają się chrzciny, a że jakoś głupio nam chodzić po całym kościele z aparatami, więc wchodzimy tylko na chwilę do środka, zobaczyć, jak wygląda.
Potem spacerujemy po wąskich malowniczych uliczkach i dochodząc do nadmorskiej promenady, zastanawiamy się, gdzie znaleźć najfajniejsze miejsce do plażowania.
Najpierw jednak, około południa szukamy restauracji. Już wiemy, że we Francji, jeśli nie zjesz od 12 do 14, to będziesz chodzić głodny do wieczora.
Oczywiście łatwo nie jest, bo przecież jesteśmy w jednym z lepszych francuskich kurortów, jednak w końcu udaje się nam znaleźć całkiem przyjemną restaurację z przyzwoitymi cenami. Najbardziej opłaca się zamówić zestaw tzw. obiad dnia: przystawka – melon owinięty w dojrzewającą szynkę, danie główne – krewetki z sałatką i deser oraz woda.
Obiadek niczego sobie, a w portfelu zostanie jeszcze coś na lody. Zanim je zjemy, idziemy na plażę. Jest piękna, a woda w oceanie ciepła i przyjemna. Plaża znajduje się w zatoce, więc nie ma dużych fal - to dla nas ważne, bo jesteśmy z Olafem. Jednak on najlepiej bawi się w pisaku, budując zamki. Leżąc tak sobie na ciepłym piasku, obserwujemy gwarne życie kurortu z jednej strony i spokojny, błękity ocean z drugiej. Nie chce się nam już nic poza byciem tu i teraz. I właśnie takie chwile jak te będziemy pamiętać jeszcze bardzo długo.
W kościele, typowym dla tych, jakie oglądaliśmy w kraju Basków, właśnie odbywają się chrzciny, a że jakoś głupio nam chodzić po całym kościele z aparatami, więc wchodzimy tylko na chwilę do środka, zobaczyć, jak wygląda.
Potem spacerujemy po wąskich malowniczych uliczkach i dochodząc do nadmorskiej promenady, zastanawiamy się, gdzie znaleźć najfajniejsze miejsce do plażowania.
Najpierw jednak, około południa szukamy restauracji. Już wiemy, że we Francji, jeśli nie zjesz od 12 do 14, to będziesz chodzić głodny do wieczora.
Oczywiście łatwo nie jest, bo przecież jesteśmy w jednym z lepszych francuskich kurortów, jednak w końcu udaje się nam znaleźć całkiem przyjemną restaurację z przyzwoitymi cenami. Najbardziej opłaca się zamówić zestaw tzw. obiad dnia: przystawka – melon owinięty w dojrzewającą szynkę, danie główne – krewetki z sałatką i deser oraz woda.
Obiadek niczego sobie, a w portfelu zostanie jeszcze coś na lody. Zanim je zjemy, idziemy na plażę. Jest piękna, a woda w oceanie ciepła i przyjemna. Plaża znajduje się w zatoce, więc nie ma dużych fal - to dla nas ważne, bo jesteśmy z Olafem. Jednak on najlepiej bawi się w pisaku, budując zamki. Leżąc tak sobie na ciepłym piasku, obserwujemy gwarne życie kurortu z jednej strony i spokojny, błękity ocean z drugiej. Nie chce się nam już nic poza byciem tu i teraz. I właśnie takie chwile jak te będziemy pamiętać jeszcze bardzo długo.
Interesująca historia, co do obiadów to się zgodzę w pełni. Ogólnie Saint-Jean-de-Luz to rzeczywiście urokliwa perełka na francuskiej Riwierze, gdzie czas płynie wolniej, a atmosfera jest zdecydowanie bardziej kameralna niż w sąsiednim Biarritz. To idealne miejsce, by poczuć prawdziwy klimat południowej Francji - z pięknymi plażami, malowniczymi uliczkami i wspaniałymi lokalami, które oferują lokalne specjały, takie jak krewetki czy melon z szynką!
OdpowiedzUsuń