sierpnia 04, 2019

Indonezja i Singapur 2018









Ten wyjazd był bardzo emocjonalny. Najbardziej nastawiliśmy się na zwiedzanie, ale doświadczyliśmy też wielu przeżyć, które dają do myślenia i długo się je pamięta. I nie chodzi tu o przeżycia mistyczne czy poszukiwanie samego siebie. Tutaj, tak mocno jak nigdzie do tej pory, doświadczymy na własnej skórze, jak malutki i bezradny jest człowiek wobec potęgi natury!

Indonezja, położona w tzw. pacyficznym pierścieniu ognia, jest miejscem na ziemi, gdzie po prostu trzeba się liczyć z przyrodą. W Europie człowiek podporządkował ją sobie na tyle, że czuje się bezpiecznie i komfortowo. W Indonezji to ty musisz się podporządkować przyrodzie, począwszy od tego, że na łódkę wiozącą cię na wyspę wskakujesz prosto z wody, której fale zalewają cię po pas, a skończywszy na trzęsieniach ziemi, alarmach tsunami, wybuchach wulkanów i ewakuacji. Tu nie ma żartów. Jeśli wchodzisz do wody i jest ostrzeżenie o fali, to nie znajduje się ono tam tak na wszelki wypadek. Inny przykład: Kilka dni przed naszym przyjazdem Chińska turystka została zmyta przez falę na Devil’s tears i zginęła robiąc selfie. Nawet jak idziesz popływać, co wcale nie jest takie proste, musisz się dostosować do pływów oceanu i trafić w odpowiednią godzinę. W Indonezji są też takie wyspy, gdzie nie ma zasobów słodkiej wody, a ludzie muszą jakoś żyć.



Przyroda jest wszechobecna, zielona dżungla porasta świątynie i wkrada się do zwykłych domów, podobnie jak gekony chętnie zamieszkujące łazienki. W zasadzie to nie mieliśmy łazienki bez gekona, no może i wyjątkowo nie widziałam gekona w otwartej łazience na Lembongan. Wszystkie owady są tu wielkie! Ogromne pająki, mniejsze i większe mrówki, no i komary tygrysie, które mogą poczęstować cię wirusem dengi. Widzieliśmy drzewa z ogromnymi korzeniami, omszałe świątynie, osunięte zbocza tarasów ryżowych – tu przyroda i natura na każdym kroku wydaje się mówić: „Ja tu rządzę!” I mimo wszystko, właśnie to robi wielkie wrażenie! Może właśnie dlatego spacer po kalderze, zajrzenie do krateru czynnego wulkanu i spotkanie z mega falą na niebiańsko wyglądającej plaży zostawia ślad w pamięci.




Kolejna sprawa to ludzie. Mieszkańcy Indonezji, a szczególnie wyspy Bali, są bardzo religijni. Nie da się przejść i tego nie zauważyć. Balijska odmiana hinduizmu jest wyjątkowa i nie ma na świecie takiej drugiej. Poznanie potęgi indonezyjskiej przyrody lepiej pozwala rozumieć ich strach przed gniewem demonów pochodzących z oceanu i złych duchów, podobnie jak obłaskawianie modlitwami i darami dobrych bogów, którzy rozgniewani karzą ludność erupcją wulkanu. Indonezyjczycy mają w sobie niezwykłą skromność i pokorę, nie zauważyłam u nich takich cech jak pycha, buta, zawiść. Mimo dużo gorszych standardów życia (zarobek za cały dzień ciężkiej pracy rolnika w okolicy Bromo to tyle samo, co jedno danie dla turysty w knajpie!). Oczywiście wszyscy chcą zarobić - są miejsca gdzie miejscowi porzucili dawne tradycyjne źródło zarobkowania i zaczęli pracę w turystyce, więc zdzierają kasę z mniej lub bardziej świadomych turystów. Wielu turystów znienawidziło za to Bali – o czym często czytałam na forach. Jednak przeważnie spotkaliśmy uczciwych, skromnych i bardzo przyjaznych ludzi.




Dlaczego podróżujemy do takich miejsc jak Indonezja? Nie po to, żeby odpocząć (często fizycznie jesteśmy bardziej zmęczeni po przyjeździe niż przed) i nie po to, bo coś stało się modne i trzeba tam być, a fotką pochwalić się na Instagramie, nie dla zdjęć, choć te są piękną pamiątką. Podróżujemy, by doświadczać czegoś nowego, poznawać świat i ludzi, nowe smaki. Każdy wyjazd czegoś uczy. Ten dał piękną lekcję pokory wobec świata przyrody, potęgi natury i uświadomił, że błahe problemy i frustracje ludzi zachodu bledną w porównaniu z wyzwaniami, jakim muszą sprostać Indonezyjczycy!


Już samo życie w pierścieniu ognia i realne zagrożenie życia własnego i swoich bliskich powoduje inne podejście do życia. W Yogyakarcie widzieliśmy domy zwykłych ludzi – to był widok na tyle porażający, że nawet nie byliśmy w stanie zrobić zdjęć. W dokładnie tej samej dzielnicy, gdzie znajdował się nasz pensjonat, ładny duży i zadbany, kilka ulic dalej stały mikro domki rzemieślników. Nie były to żadne tzw. slumsy. Mieszkali tam zwykli rzemieślnicy: krawcy, szwaczki i producenci trumien. Każdy dom był też ich warsztatem. Przez otwarte w upale na oścież drzwi widać było, jak urządzony jest dom-warsztat. W jednym małym pokoju było wszystko, włącznie z salonem, pokojem dla wielu dzieci śpiących na matach na ziemi, kuchnią i prowizoryczną łazienką! Trumny stały w domu lub przed domem. W takich momentach myślisz sobie: Jakby było, gdybym urodził się tu? Jakby wyglądało moje życie? Czy w obliczu tego co widzę, mam prawo narzekać na swój standard życia? Wiem, że właśnie to kocham najbardziej w podróżach – możliwość zobaczenia czegoś z innej perspektywy, dlatego Indonezja tak powala na kolana, bo pomimo globalizacji, to nadal inny świat.

Zapraszamy do przeczytania naszych wspomnień z tego egzotycznego miejsca :)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger