Indonezja,
podobnie jak Tajlandia, zawsze była naszym podróżniczym marzeniem. Zaplanowana na jesieni
2010 r. podróż do Indonezji trafiła do działu:
"Podróże których nie było", a bilety przepadły.
Dwa lata później, znów przez chwilę rozważaliśmy ten kierunek,
mając bilety do Singapuru, ale ostatecznie wybraliśmy Singapur, Malezję i Tajlandię ze względu na porę monsunową i małego Olafa.
Jednak
Indonezja wciąż była w planach i wiedzieliśmy, że kiedyś tam
pojedziemy, by spełniły się nasze marzenia. Maciek chyba
najbardziej chciał zobaczyć wulkan Bromo o wschodzie słońca, ja –
zwiedzić wyspę Bali.
Kaldera
wulkanu Bromo tuż przed wschodem słońca. Niezapomniany widok
Jedna z wielu świątyń na Bali
W końcu się udało! Z Berlina od czerwca 2018 r loty rozpoczął tani singapurski przewoźnik Scoot, który oferował bezkonkurencyjne bilety w szczycie sezonu (najlepsza pora na zwiedzanie Indonezji to nasze lato i ciężko znaleźć wtedy bilety w dobrej cenie). Pozostało tylko spakować 3 osoby w plecak do 20 kg plus podręczne, dokupić kolejne loty po Indonezji (Air Asia), zarezerwować pokoje i zaplanować trasę zwiedzania. Zanim jednak kupiliśmy bilety z Singapuru na Jawę, to już mieliśmy upolowany lot powrotny z Bali do Singapuru. Trzeba się tylko było najpierw jakoś dostać na Bali . Musieliśmy też brać pod uwagę taką wersję wydarzeń, że na Bali w ogóle nie dotrzemy, bo tuż przed naszym wyjazdem obudził się wulkan Agung i przez pewien czas nad Bali nie latały samoloty. Nikt nie mógł nam zagwarantować, że sytuacja się nie powtórzy i po kolejnym wybuchu nie zamkną lotniska, a my nie wydostaniemy się z wyspy i w konsekwencji nie zdążymy na powrotny samolot z Sinapuru do Berlina. Z tego powodu zastanawialiśmy się, czy nie pominąć Bali w naszej podróży lub ewentualnie wrócić wcześniej drogą lądową. Nie wiedzieliśmy wówczas, że to nie pył wulkaniczny będzie nam spędzał sen z powiek, a liczne trzęsienia ziemi w okolicy wyspy Lombok. Początkowo to właśnie region wyspy Lombok rozważaliśmy jako idealne zakończenie podroży – chcieliśmy popłynąć albo na wyspę Lembongan albo na jedną z wysepek Gili. Ostatecznie wybraliśmy Lembongan i właśnie tam zarezerwowaliśmy domek. Czyżby jakaś intuicja? Gdybyśmy wtedy zdecydowali się na Gili – nasza podróż w najlepszym przypadku nie doszłaby do skutku, a w najgorszym przeżylibyśmy bardzo przykre chwile w oczekiwaniu na ewakuację. Wszystkie wyspy Gili zostały ewakuowane po potężnym trzęsieniu, którego też doświadczyliśmy, pierwszego dnia na Bali.
39 godzin - tyle czasu trwała podróż w jedną stronę.
Do Berlina pojechaliśmy samochodem, który zaparkowaliśmy na bezpłatnym parkingu w niedalekiej odległości od lotniska Tegel. Sam lot z Berlina (lotnisko Tegel jest okropne, małe, ciasne i zatłoczone, a do tego zamykane na noc, więc spaliśmy z kilka godzin w samochodzie).
Berlin - europejskie lotnisko Tegel - jedno z gorszych lotnisk, jakie widzieliśmy. Tłoczno, ciasno, ludzie siedzą na ziemi, toalety - bez komentarza...
Tak
dla porównania azjatyckie lotnisko w Singapurze, które również
obsługuje tanie linie lotnicze.
Samolot
Scoota okazał się nawet wygodny, choć 12 godzin bez przesiadki
raczej nie należy do przyjemności. Scoot jest tanią linia, więc
wszystkie dodatki do podróży trzeba sobie dokupić: posiłki, wodę,
rozrywkę pokładową, kocyki itp.
Po wylądowaniu w Singapurze, polecieliśmy linią Air Asia do Jakarty i następnie Air Asia z Jakarty do Yogyakarty. Dlaczego tak? Nawet gdy do każdego z tych lotów doliczyliśmy bagaż nadawany i dokupione posiłki i tak było taniej niż bezpośredni lot z Singapuru do Yogyakarty.
W oczekiwaniu na samolot do Dżogdży dostaliśmy dwie wiadomości - pierwsza, że samolot będzie opóźniony, druga, że kierowca zarezerwowany na 3 dni jest nieaktualny i musimy sobie wynająć kogoś innego. Niezły początek… W końcu po prawie 40 godzinach dotarliśmy na miejsce. Uffff
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz