lipca 23, 2020

Zalipie i małopolskie wsie na weekend

Zwykle, kiedy myślimy o weekendowym wypadzie, do głowy przychodzą nam takie miejsca jak góry, czasem jakieś jeziorko, często robimy też biwaki lub jednodniowe wycieczki na Jurę. Ważne, żeby było w miarę niedaleko, bo kto chciałby tracić cały dzień na dojazd?

Tym razem wybieramy agroturystykę i małopolskie wsie. Głównym celem jest Zalipie. Malowana wieś już od dawna jest na mojej liście „Muszę zobaczyć”, do tego doszukałam się też innych atrakcji w okolicy, jak świetne trasy rowerowe i plantacja lawendy.

Na nocleg wybraliśmy ciekawe miejsce – Miechowice Wielkie w gminie Wietrzychowice, gdzie łączą się dwie trasy rowerowe – Wiślana Trasa rowerowa i Velo Dunajec. Ten rejon sam w sobie jest ciekawy z powodu zbiegu dwóch znanych rzek: Dunajca i Wisły. Dzięki temu dotarliśmy do miejsca, gdzie widać dokładnie, jak Dunajec wpada do Wisły i miesza się z nią – ale o tym później.

W piątek pogoda nas nie rozpieszczała, nawet troszkę padało, ale udało się rozpalić ognisko i posłuchać prawdziwej „ciszy” – żadnych odgłosów pociągu, samochodów gdzieś tam z dalekiej drogi – jedynie szczekanie psów i koncert świerszczy. Oczywiście w gratisie było też znajome bzyczenie komarów, ale cóż w końcu znajdujemy się u zbiegu dwóch rzek, a dookoła same pola, lasy i łąki. Spaliśmy w autentycznej drewnianej  chacie z 1905 roku!

Sobotni poranek zapowiadał się znakomicie i burze miały się pojawić dopiero około godziny 16, więc mieliśmy sporo czasu na wycieczkę rowerową do Zalipia. Po dotarciu do wsi Wietrzychowice wjechaliśmy na trasę Velo Dunajec i z uśmiechem, bo trasa jest doskonała, jechaliśmy tak aż do miejsca przeprawy promowej przez Dunajec Pasieka Otfinowska-Otfinów.

Prom kursuje od godziny 6 rano do godziny 20 i jest bezpłatny. Przeprawa trwa dosłownie kilka minut. Porozmawialiśmy chwilę z panem sterującym promem, bo to jednak była dla nas atrakcja. Żadnych maszyn, żadnego silnika, tylko dwie linki i wszystko samo działa. Pan wyjaśnił, że prom płynie dzięki nurtowi rzeki i wystarczy wiedzieć, jak ustawiać linki. Mówił też, że nie pływa w czasie burzy, gdy na rzece są kry, wieje bardzo silny wiatr znoszący prom lub gdy poziom wody jest bardzo wysoki. To była dla nas cenna informacja, ponieważ po południu zapowiadano  burze i moglibyśmy niechcący utknąć po drugiej stronie rzeki w drodze powrotnej.

Po przeprawie promowej jechaliśmy dalej przez Otfinów do wsi Kłyż i dalej przez Niwki do Zalipia. Część trasy nosi nazwę Bursztynowej i prowadzi drogami wiejskimi o bardzo dobrej nawierzchni asfaltowej. Nie jest to wprawdzie droga wyłączona z ruchu, ale w sobotę ruchu samochodowego praktycznie tam nie ma. Są to mało uczęszczane drogi, a niezwykle piękne i malownicze.

Już we wsi Kłyż natrafiliśmy na malowane gospodarstwo. Zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby się przyjrzeć. Zobaczyła nas gospodyni,  zaprosiła nas na podwórko i pokazała wszystko. Mówiła, że jej córka maluje i ozdabia domy.

Malowany dom we wsi Kłyż

Po krótkiej pogawędce, pożegnaliśmy przemiłą gospodynię i pojechaliśmy dalej. Zatrzymaliśmy się w okolicach wsi Niwki z uwagi na kolejny pięknie malowany dom. Później okazał się to jeden z wielokrotnie nagradzanych domów Janeczkowo. Gospodarze również z uśmiechem nas zaprosili do obejścia, nawet długo rozmawialiśmy o tradycjach malowania domów. Okazało się, że gospodyni jest Zalipianką i chce kontynuować tradycję. Mówiła, że dbanie o wygląd obejścia i malowanie domów sprawia jej przyjemność, jest pasją i odskocznią. Właśnie przygotowywała się do konkursu „Malowana chata”, który w tym roku nie odbył się w czerwcu i przełożony został na wrzesień. Trzeba przyznać, że tak zadbanego domostwa i tu nie chodzi już tylko o malowane kwiaty, ale również o kwiaty w ogrodzie, już dawno nie widziałam, do tego przemili gospodarze, otwarci na turystów i zapraszający do oglądania.

Zagroda Janeczkowo w Niwkach

Żegnamy się i jedziemy dalej do słynnego Zalipia. Mijamy znak z nazwą miejscowości.

Pierwsze wrażenie? Wieś jakich wiele, jednak nie zrażamy się i jedziemy w kierunku Domu Malarek – jednej z trzech największych atrakcji. Pozostałe to: Zagroda Felicji Curułowej i malutka Izba regionalna oraz kościół parafialny.

Uroczo urządzony teren przed Domem Malarek

 Jeśli ktoś spodziewa się tutaj czegoś w rodzaju zamkniętego skansenu, do którego wchodzimy i mamy wszystkie domy obok siebie, to może się rozczarować, no ale my to wiedzieliśmy.

Kilka rzeczy, które trzeba wiedzieć, zwiedzając Zalipie, żeby się nie rozczarować:

O samym Zalipiu czytaliśmy różne opinie – niektórych rozczarowuje konfrontacja rzeczywistości w porównaniu ze zdjęciami w Internecie i filmikami promującymi wieś. Wszak słynna jest już nie tylko w Polsce! Sielskie obrazki pobudzają wyobraźnię, więc turyści z pewnością mają jakieś swoje wyobrażenia (też tak miałam), a później okazuje się, że nie cała wioska jest „malowana”. O tak! To rzeczywiście prawda. Pomalowane są tylko niektóre domostwa, a nie wszystkie domki we wsi, więc sporo się trzeba nachodzić, żeby malowane zagrody obejrzeć. Na szczęście jest mapa z zaznaczonymi domami, są drogowskazy, a jak przyjedzie się rowerem, to można wieś objechać szybko nawet dwa razy.

Malowane domy są zwykłymi prywatnymi i zamieszkałymi domami. Wyjątek to właśnie zagroda Felicji Curyłowej, gdzie znajduje się muzeum (za bilet zapłaciliśmy po 5 zł).

Większość domów w Zalipiu nie jest malowana – to zwykłe domy, a wieś jest całkiem spora, dlatego zdecydowanie polecamy objechanie Zalipia rowerem.

Zalipie, choć przyjeżdżają tam turyści z całego świata, wcale nie ma charakteru miejscowości turystycznej i nie dotarła tam jeszcze komercjalizacja. Nie spodziewajcie się deptaku z pamiątkowymi straganami, lodziarni, gofrów, barów, knajpek itp. Wręcz przeciwnie, jak skończyła nam się woda, chcieliśmy znaleźć jakiś sklep i okazało się, że wcale nie tak łatwo go znaleźć, ale akurat jechał sklep obwoźny. Pomachaliśmy i pan się zatrzymał, więc staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami picia i lodów. Nie spotkaliśmy także żadnej restauracji, czy nawet baru. Dla nas brak takiej komercjalizacji to akurat zaleta, ale wiele osób rozczarowuje właśnie jej brak. I tu znów przychodzi mi taka refleksja, że mieszkańcy ozdabiają swoje domy, bo tradycja, bo pasja, bo konkurs, a nie z powodu turystów. Owszem, chętnie pokazują turystom swoje obejścia, pamiątki ręcznie malowane można kupić przy niektórych domach i w Domu Malarek, czy też w Izbie Regionalnej, ale chodzi mi o to, że w Zalipiu nie ma „straganiarstwa”. Z noclegami też nie jest różowo. Na pewno można przenocować w jednym z malowanych domów „Gościna u babci”.

Dom Malarek stanowi jakby centrum kultury – kilka miejsc parkingowych, również parking rowerowy, ławy i wiata, zadbany teren i mała pokazowa, malowana chatka (świetnie się prezentuje na zdjęciach, ale nie jest to prawdziwa chata!). Wstęp jest bezpłatny, są toalety i mały sklepik z pamiątkami oraz wystawa zdjęć domów i prac lokalnych artystów. Jest tez mapa malowanych domów, więc warto zacząć zwiedzanie od tego miejsca.

Podsumowując, nam się w Zalipiu bardzo podobało, już sama droga do niego była przepiękna, do tego spotkane po drodze dwa malowane domostwa oraz możliwość pogawędzenia z ich gospodarzami. Dzięki temu wiemy, że to malowanie, wcale nie jest tak bardzo stare. Właściwie nikt nie wie, kiedy się zaczęło, ale jego rozkwit przypadał na lata po II Wojnie Światowej. A od czego w ogóle się zaczęło? Od brudnych ścian osmolonych sadzą z kominów. Ściany bielono i malowano w packi/łatki. Dopiero później zaczęto tworzyć wzory i kwiaty. Za największą propagatorkę tej zdobniczej sztuki uznaje się panią Felicję Curyłową, która sama malowała i też podpowiadała innym, jak można zdobić swój dom. Pewnego dnia malowaniem domów w Zalipiu zainteresowali  się etnografowie i tak oto powstał coroczny konkurs „Malowana chata”.

Malowane piwniczki

Wracaliśmy przez Wolę Żelichowską, Gręboszów, Bieniaszowice, Sedliszowice trasą WTR, która jednak w większości jest poprowadzona tutaj mało ruchliwymi drogami wiejskimi aż do przeprawy promowej Wietrzychowice – Sedliszowice. W ostatniej chwili przed burzą zdążyliśmy na prom, bo gdy byliśmy już na drugim brzegu Dunajca w Wietrzychowicach i usiedliśmy na chwilę pod parasolem, zajadając bardzo dobre lody włoskie, zaczęło grzmieć i padać. Przeczekaliśmy to oberwanie chmury i ruszyliśmy ostatnie 3 km do miejsca zakwaterowania.

Ogólnie wycieczka do Zalipia wyniosła ok 40 km i ze spokojnym zwiedzaniem oraz postojami na zdjęcia zajęła nam kilka godzin. Czy warto? Jasne, że warto!

Następnego dnia wybraliśmy się na krótką wycieczkę rowerową po Wiślanej Trasie Rowerowej, która biegnie wałami w okolicach wsi Pałuszyce.

Droga jest świetna, asfaltowa, jednak my chcieliśmy dotrzeć na sam koniec cypla u zbiegu Wisły i Dunajca, więc musieliśmy zjechać z Wiślanej Trasy Rowerowej i polnymi drogami, a później chaszczami pomiędzy pokrzywami, prowadząc rower w obstrzale komarzyc, dotarliśmy do samego końca, gdzie Dunajec wpływa do Wisły. Jeśli się dobrze przyjrzeć (pomagają okulary słoneczne) to można zobaczyć dwa różne kolory – Wisła jest brunatna, a Dunajec czystszy i bardziej zielony. W pewnym momencie widać, jak te dwie rzeki łącza się i mieszają. Wisła, po lewej stronie ma mocniejszy nurt - widzieliśmy, jak przemieszcza kawałki konarów drzew, a po prawej stronie płynie nieco spokojniejszy Dunajec. Gdy staniemy na końcu cypla, można także obserwować przeprawę promową z Ujścia Jezuickiego do Opatowca.

U zbiegu Dunajca i Wisły

W tym jednym niepozornym miejscu zbiegają się dwie rzeki i dwa województwa – świętokrzyskie i małopolskie, a my pogryzieni przez komary staliśmy gdzieś na granicy.

W drodze powrotnej bardzo chciałam zobaczyć lawendowe pola w Ostrowie, ale po dotarciu na miejsce zraziły nas dzikie tłumy widoczne na polu i olbrzymi parking wypełniony po brzegi, do tego długa kolejka do kasy - odechciało się nam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger