sierpnia 07, 2019

Nusa Lembongan

Zobacz też, jak było na wyspie Bali!
 
No i jesteśmy na wyspie Nusa Lembongan 😁 Pożegnaliśmy naszych miłych gospodarzy Kenari Homestay z Ubud, którzy ostatniego dnia obdarowali nas ciasteczkami z zielonej słodkiej fasoli, wodą i zapiekanymi bananami z mąką zawiniętymi w liście bananowca.


Naszym domem jest teraz mały resort przy plaży Mashroom. Mamy swój drewniany domek w egzotycznym ogrodzie i położony zaledwie kilka minut spacerem od plaży. 

 Łazienka pod gołym niebem


Teraz tylko odpoczywamy, ale najpierw Maciek sprawdził drogę ewakuacji na wypadek tsunami. Już wiemy, gdzie uciekać i że zdążymy tam w 15 minut. W domku mamy przygotowany jeden plecak do zabrania w razie alarmu.

Na zdjęciach widać nasz resort, jest piękny, ale gdy wychodzimy za bramy, Bali odkrywa swoją drugą twarz – śmieci! W resortach każdy dba o swoje, jest czysto, wszystko ładne i zadbane, ale na tyłach restauracji i ośrodków leżą sterty śmieci i kiepsko to wygląda. Wiedzieliśmy o tym jeszcze przed podróżą, ale mimo wszystko ten widok smuci i szokuje, do tego w nocy się je pali.


Na wyspie Lembongan zamierzaliśmy spędzić tylko 4 dni, żeby się nie zanudzić plażowaniem 😉, a tu proszę, jest tyle do odkrycia: nasza plaża Mushroom, Sandy Beach, Dream Beach, Devil's tears.






 Każda z nich jest piękna i na żadnej nie radzimy pływać bez doskonałych umiejętności! Piękny ocean zachęca, żeby wskoczyć na głębokie fale, ale są one niebezpieczne. Przy Łzach diabła są nawet tablice z ostrzeżeniami, że można zostać zmytym i wciągniętym przez falę. Klify zwane łzami diabła robią niesamowite wrażenie. Obserwujemy, jak ogromną moc mają masy wody oceanu napierające na urwisko. Widowisko to jest ciekawe nie tylko dlatego, że wielkie fale roztrzaskują się o skały, ale najlepsze jest chwilę później z wnętrza skał pod ciśnieniem pryska woda w postaci mgiełki, tak jakby ktoś ją nagle wypluwał z hukiem. Nic dziwnego, że to miejsce ma właśnie taką demoniczną nazwę. A najlepsze jest to, że do każdego z tych miejsce dochodzimy spacerkiem przez wyspę.

stacja paliw :)

Niebiańska plaża zwana prze Olafa „Morderczą plażą”






Od naszego domku prowadzi sekretna droga do plaży zwanej Secret Beach. Ta plaża zazwyczaj dostępna jest dla wszystkich podczas odpływu, bo można przejść po skałkach i martwej rafie na piaszczysty brzeg, który w czasie przypływu jest całkowicie niedostępny. Będąc w naszym domku, wielokrotnie obserwujemy, jak turyści podjeżdżają na skuterach wyraźnie poszukując drogi na Secret Beach, ale po rozeznaniu terenu, rezygnują i zawracają. Ścieżka jest ukryta, ale Maciek znalazł dojście! I właśnie w czasie przypływu, gdy plaża wydaje się odcięta od świata była duża szansa, że będziemy na niej sami! Około godziny 10 byliśmy na plaży, sami! Zrobiła nas duże wrażenie, ale fale okazały się zbyt silne, żeby zaryzykować pływanie. Maciek został dość mocno skaleczony przez wielki kamień, który kotłował się w fali uderzającej o brzeg, a chwilę później nasze buty porwała z piasku ogromna i silna fala. Dodam, że buty były na samym końcu plaży! Ratując nasze obuwie, wyrzucone po chwili na brzeg w innym miejscu, naciągnęłam mięsień i tak kuśtykałam, żeby odzyskać but Olafa. Nasza Secret Beach okazała się bardzo niełaskawa, więc po prostu podziwialiśmy piękno, siłę i ogromną moc natury z brzegu. Potem przyszli miejscowi i tak sprytnie przeskoczyli kotłujące się falę, że dali radę chwilę popływać. 

Na Bali przyroda powinna być pisana przez duże „P”. Po raz pierwszy w życiu tak mocno odczuwamy to, co dla mieszkańców zawsze było oczywiste – siłę natury, nieujarzmionej przyrody wobec której człowiek staje bezradny i otwiera oczy ze zdumienia. Nawet tak banalna rzecz jak kąpiel w oceanie uzależniona a jest od pływów. Są godziny, gdy jest to niemożliwe albo z powodu zbyt wysokich fal, albo wody nie ma, jakby wyparowała! 


Zostawiamy piękną, niebezpieczną i dziką Secret Beach i idziemy do kolejnej plaży zwanej tamaryndową. Fale są zdecydowanie słabsze, więc wskakujemy do lazurowej wody. 



Na tej plaży obserwujemy desanty ( na prawdę wygląda to jak desant piechoty morskiej na ląd 😂) turystów z Chin, którzy wykupili jednodniową wycieczkę z Bali. Są oni transportowani z Bali łodzią, która dobija do takiej wielkiej stacji przesiadkowej, tam podpływają kolejne łodzie z platformą, po której suchą nogą można zejść na plażę. Na tej wyspie nie ma czegoś takiego jak pomost, z łódki wskakujemy wprost do wody. Na szczęście zorganizowane grupy po dopłynięciu idą jeść, więc mamy na plaży bardzo dużo przestrzeni. Idziemy jednak dalej wzdłuż klifu, wysoko nad brzegiem i trafiamy na kolejną plażę zwana kokosową.

 Tak jest w czasie przypływu
To samo miejsce w czasie odpływu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger