lipca 11, 2018

Bałkańska przygoda - długa droga na sam koniec Czarnogóry



Wstaliśmy o 7 rano, bo czeka nas długa droga do Czarnogóry. Jedziemy prawie przez całą Bośnię i Hercegowinę. Droga jest kręta, ale bez problemu się przejedzie. Większość wiosek i miejscowości w BIH to znów smutny widok przypominający o wojnie. Maciek zwraca nam uwagę, że na znakach drogowych z nazwami miejscowości (są dwujęzyczne) jeden z napisów jest przekreślony z komentarzem. W zależności, kto mieszka w danej wiosce, zamazany jest albo napis w cyrylicy, albo w alfabecie łacińskim. Są też wioski z przeważającymi meczetami i górującymi nad miasteczkiem minaretami lub kościołami prawosławnymi. Widać, że podziały wśród ludności są nadal, a zniszczone domy o tym jeszcze bardziej przypominają. Najgorzej wyglądają duże miasta - w blokach i budynkach, gdzie jeszcze nie odnowiono tynków, ciągle są dziury po ostrzale, a im większy budynek, tym bardziej zniszczony. Przejeżdżamy właśnie przez jedno z takich miast i zatrzymuje nas policja, więc grzecznie zjeżdżamy na bok.
Upewniwszy się, że nie przekroczyliśmy prędkości, zatrzymujemy się i czekamy na kontrolę bośniackiej policji. Podchodzi do nas policjant i pyta nas, w jakim języku chcemy mówić! (serbski, chorwacki, niemiecki, angielski?) Kiedy pierwszy szok, spowodowany możliwością wyboru języka w celu konwersacji z przedstawicielem władzy, minął, wybraliśmy angielski. Policjant, władający świetną angielszczyzną, poprosił o dokumenty (w BIH obowiązuje Zielona karta!) zadał nam kilka pytań: Czy pierwszy raz tu jesteśmy, czy to wakacje itp. Jednakże najbardziej zainteresowało go, co wieziemy na przednim siedzeniu. A na przednim siedzeniu jedzie z nami lodówka turystyczna przykryta dużym ręcznikiem, który jeszcze nie zdążył wyschnąć, a że ręcznik zachodził na zagłówek... Przyznaję, mogło to z daleka wyglądać, jakbyśmy przewozili dosyć postawnego człowieka przykrytego ręcznikiem. Nie chcę nawet myśleć, co jeszcze mógł podejrzewać policjant. Mamy też koncepcję, że zatrzymał nas policjant – poliglota, który lubi sobie podszkolić język i zatrzymuje turystów na obcych blachach, bo zaraz za nami, następny w kolejce do zjazdu był samochód z niemiecką rejestracją. W każdym razie policjant był bardzo uprzejmy. Droga do granicy z Czarnogórą jest niezwykle malownicza i kręta, ale widoki zapierają dech, warto więc gdzieś zatrzymać samochód i spojrzeć z góry na szmaragdową rzekę niesamowicie meandrującą pomiędzy pagórkami. 



Przejeżdżamy przez Mostar, którego zwiedzanie zostawiamy na koniec naszej podróży i kierujemy się na przejście graniczne wysoko w górach. Mamy sporo obaw dotyczących drogi, jaką wybraliśmy, ale choć nawierzchnia czasem pozostawia trochę do życzenia, a droga raczej wąska, jedzie się dobrze, a ruch też jest niewielki.
Jeszcze tylko postój przed samą granicą w fajnej knajpce z widokami








Na granicy trzeba trochę postać i … Witaj Czarnogóro!



 


Niedaleko po przekroczeniu granicy mamy kolejną policyjną kontrolę. Czarnogórscy policjanci sprawdzają nas rutynowo i ostrzegają, żeby jechać tyle, ile pokazuje znak, a pokazywał 20 /h, bo właśnie naprawiano drogę. Naszym celem jest miejscowość Ulcinij – miasto na samym końcu Czarnogóry, tuż przy albańskiej granicy.



Jadąc, mijamy skąpane w zachodzącym słońcu Jezioro Szkoderskie – tu też jeszcze wrócimy. Droga niemiłosiernie dłuży się, gdy przejeżdżamy przez kolejne nadmorskie miasteczka – a po drodze do Ulcinij jest ich kilka. W takich małych miejscowościach z jedną drogą przejazdową tworzą się korki, tłumy wracają z plaży, część ludzi już idzie „w miasto”, samochody włączają się do ruchu, piesi przechodzą przez pasy lub nie przez pasy – koszmar. Czarnogórskie korki trochę nam odbierają humor, zmęczenie daje się mocno odczuć, ale w końcu docieramy na miejsce. 
 




Beni bungalows – już robi się ciemno, a pan z recepcji wita nas i mówi, że niestety w całym Dolnym Stoj wysiał prąd. To że jest ciemno, to nic, ale to, że w związku z tym nie ma wody, trochę nas martwi. Wiedzieliśmy o częstych przerwach w dostawach prądu i jesteśmy przygotowani – mamy latarki i świeczki. Na szczęście po około godzinie wraca zasilanie, więc czym prędzej korzystamy z prysznica.

Kolejny wpis z tej podróży

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger