lutego 09, 2013

Cameron Highlands - herbata, truskawki i bomba!

Cameron HighlandsDzisiaj chiński sylwester, czyli wigilia Nowego Roku i od rana widać wielkie poruszenie. Teraz już wiemy, dlaczego taksówkarz namawiał nas na jak najwcześniejszy wyjazd z hotelu. Już od rana do tej spokojnej miejscowości nadjeżdżają tłumnie rodziny, żeby świętować Nowy Rok.

Wstaliśmy wcześnie, żeby zdążyć zjeść śniadanie przed wyjazdem na plantacje. Wybraliśmy hinduską knajpkę i zamówiliśmy roti canai i tosai oraz murtabak sardine (bardzo dobre), do tego milo na zimno i na ciepło.

Kierowca czekał już na nas pod hotelem, od razu się przywitał i zawiózł na plantację herbaty BOH'a. Okazało się, że świetnie zna się na zbieraniu herbaty, bo przez 9 lat sam pracował na tej plantacji. Opowiedział, jak to jego rodzice przyjechali z Indii i ręcznie zbierali najlepsze listki, sam też zademonstrował swoje umiejętności i faktycznie w mgnieniu oka trzymał dwie pełne garści zielonych listków. Mówił, o tym ile lat mają drzewka i o tym, że dzisiaj nie zbiera się już herbaty ręcznie, tylko za pomocą maszynki. Trafił nam się kierowca ze znajomością tematu. 

Cameron Highlands
Plantacje herbaty robią niesamowite wrażenie. Oczywiście podstawa to wejście na taras z widokiem na zielone dywany, ale jeszcze większe wrażenie robi zejście w dół i spacer ścieżką wśród drzewek herbacianych. To właśnie dlatego nie chcieliśmy kupować wycieczki organizowanej przez miejscowe biura. Zwykle takie wycieczki oferują odwiedzenie kilku farm i do tego fabrykę herbaty. Cała wycieczka trwa 4 godziny, ale farm jest sporo, więc wydaje mi się, że na samej plantacji nie można zostać więcej niż godzinę. 


Cameron HighlandsMy spędziliśmy tam ponad 2 godziny, doszliśmy do końca ścieżki ciągnącej się przez pola herbaciane. Widoki po prostu cudowne! Soczysta zieleń, do tego piękna gra światła i cieni powodują wrażenie, jakby było się w świecie z bajki. Zniewalające zapachy, a do tego rześkie górskie powietrze, jesteśmy przecież na ok. 1500 m.n.p.m. Mój 30 UVB niestety nie dał rady i jestem spalona na twarzy i szyi. Olaf na szczęście miał bloker z faktorem 50 i parasolkę, więc się nie spalił.
Zdjęcia mówią same za siebie, choć na pewno nie są w stanie oddać całego piękna tego miejsca.

Cameron Highlands
Cameron Highlands
























Później pojechaliśmy na plantację Cameron Valley, nasz kierowca sam wybrał najładniejsze miejsce i miał rację. Tam spędziliśmy godzinę i oczywiście kupiliśmy herbatę. Bardzo smakowała mi herbata truskawkowa, ale są też waniliowe, a nawet czekoladowe.
W sumie cała wycieczka zajęła nam ponda 4 godziny i za tę przyjemność z wynajętym kierowcą, który na nas czekał i woził, zapłaciliśmy 120 zł na 3 osoby. Jakby ktoś chciał skorzystać, to jest nr do kierowcy 019-504 2066.

Cameron Valley














Cameron Valley














Cameron Valley 

Sam Poh temple
Po południu poszliśmy do buddyjskiej świątyni, a tam wszędzie kwiaty i tutejsze choinki – czyli drzewka mandarynkowe specjalnie udekorowane.
Obiad zjedliśmy w malajskiej jadłodajni, ale potem poszliśmy jeszcze na nocny targ. Dzisiaj zrobił się taki korek, że musieli przyjechać policjanci kierujący ruchem.

Sam Poh temple













Cameron Highlands
Cameron HighlandsFenomenem tego miejsca, jest to, że o dziwo nie herbata jest tu najbardziej pożądanym gadżetem pamiątkowym, ale truskawka. Truskawkowe szaleństwo ogarnęło tu wszystko i wszystkich. Co rusz jakaś truskawkowa farma, atrakcja turystyczna typu: wejdź do naszej szklarni i sam nazbieraj sobie truskawek, stoiska z dżemem truskawkowym, szaszłyki z truskawek w czekoladzie, kawa truskawkowa (nawet smaczna), herbata truskawkowa, tarty i ciasta truskawkowe, koszulki typu: „Byłem Tu” z truskawką, baloniki truskawkowe, rękawiczki i inne tekstylia, breloki z truskawkami i tak dalej… Sama uległam tej wszechobecnej komercyjnej truskawkowej paranoi, bo po prostu nie spodziewałam się, że Cameron Highlands może być tak bardzo truskawkowe i tak mało herbaciane! Wstyd się przyznać, ale kupiłam sobie truskawkowe japonki i do tego dodam, że bardzo mi się podobają. Po powrocie z targu, tuż przed naszym hotelem nasz Olaf został porwany przez Chinki prowadzące salon masażu. Zabrały go do środka i od razu zaczęły robić sobie z nim zdjęcia. Zawołały inne osoby z rodziny i wspólnie stwierdzili, że lepsze światło jest na dworze, bo nie wyjdą na zdjęciu jego niebieskie oczy i biała skóra, więc wyskoczyły na małą sesję przed salon. Tomek był bardzo zawiedziony, bo właśnie pilnował wózka, a już wcześniej miał ochotę na masaż ;). Generalnie przez 30 minut nie mieliśmy syna. Niestety nie miały pojęcia, co to jest Polska, ale na pocieszenie Rosja i Niemcy też raczej im nic nie mówiło. Jutro wstajemy skoro świt i jedziemy do Penangu, gdzie nie będzie neta i do tego będzie Chiński Nowy Rok, więc nie wiem, jak to przeżyjemy – mam na myśli petardowanie, nie brak sieci.

Na koniec BOMBA!

Cameron Highlands

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger