8 luty – dzień
transferowy z Kuala Lumpur jedziemy do Tanah Rata i Brinchang, czyli
w góry na plantacje herbaty. Jest to około 4 godzin jazdy od
stolicy. Właśnie teraz Olaf śpi u Maćka na kolanach, a ja piszę
w autobusie. Jedziemy bardzo ‘wypasionym’ busem Unititi Express,
którego główną zaletą jest komfort jazdy: czysto, wygodnie,
działa klima. W autobusie jest mniej rzędów niż w zwykłych
busach i w każdym rzędzie nie po 4, a 3 siedzenia z wielkimi
fotelami rozkładanymi prawie do pozycji leżącej i wysuwanymi
podnóżkami. Autobus jedzie z Kuala Lumpur prosto do Tanah Rata i
nie ma po drodze przystanków.
Odjeżdża ze stacji Puduraya i kosztuje 35 zł za osobę. Można bilet kupić przez neta i wybrać sobie miejsca siedzące. My ze względu na Olafa nie rezerwowaliśmy wcześniej przez internet, ale z wybór noclegu na Jalan Pataling był podyktowany też niewielką odległością od dworca autobusowego.
Bilety kupuje się też na Puduraya, na pierwszym piętrze, a niżej znajdują się stanowiska do wsiadania (platform 14 do Tanach Rata). Co ciekawe, na bilecie jest numer rejestracyjny autobusu, którym jedziesz, więc możesz sprawdzić, czy wsiadasz do właściwego, ale i tak obsługa cię znajdzie i wytłumaczy, gdzie wsiadać. A tak na marginesie, to poziom dworców kolejowych czy autobusowych, to właściwie temat na osobny wpis, bo niektórzy nasi włodarze miast powinni tu przyjechać się uczyć, jak organizować transport publiczny, a pasażerowie zobaczyć, jak można mieć czyściutko i przyjemnie.
Odjeżdża ze stacji Puduraya i kosztuje 35 zł za osobę. Można bilet kupić przez neta i wybrać sobie miejsca siedzące. My ze względu na Olafa nie rezerwowaliśmy wcześniej przez internet, ale z wybór noclegu na Jalan Pataling był podyktowany też niewielką odległością od dworca autobusowego.
Bilety kupuje się też na Puduraya, na pierwszym piętrze, a niżej znajdują się stanowiska do wsiadania (platform 14 do Tanach Rata). Co ciekawe, na bilecie jest numer rejestracyjny autobusu, którym jedziesz, więc możesz sprawdzić, czy wsiadasz do właściwego, ale i tak obsługa cię znajdzie i wytłumaczy, gdzie wsiadać. A tak na marginesie, to poziom dworców kolejowych czy autobusowych, to właściwie temat na osobny wpis, bo niektórzy nasi włodarze miast powinni tu przyjechać się uczyć, jak organizować transport publiczny, a pasażerowie zobaczyć, jak można mieć czyściutko i przyjemnie.
Na dworcu poznałam miłą Jawajkę spędzającą wakacje
w Malezji, tak więc przewodnika na Jawie już mamy.
Kończę, bo mi już trochę niedobrze od tych zakrętasów górskich, a zresztą widoki za oknem, tak piękne, że wolę teraz popatrzeć na dżunglę.
Jest wieczór (22:20). Olaf śpi. Po przyjeździe do Brinchang poszliśmy na nocny targ. Jedzenie super – braliśmy, co popadnie (słodkie ziemniaki, jakieś grzyby smażone w panierce, krewetki i nasi lemak (ryż na liściu bananowca, z pikantnym sosem, suszonymi rybkami i prażonymi orzeszkami piniowymi) – za wszystko na 3 osoby zapłaciliśmy ok. 18 zł. Kolację wciągnęliśmy na krawężniku na parkingu zaraz obok targu. W drodze powrotnej do hotelu zorganizowaliśmy sobie zwiedzanie plantacji na jutro. Nie chcieliśmy korzystać ze zorganizowanej wycieczki, gdzie co najmniej połowę czasu spędzilibyśmy na farmach czegośtam. Wolimy cały czas poświęcić na zachwycanie się plantacjami herbaty. Mamy taxi na kilka godzin i oglądamy, co chcemy :). Poszliśmy karmić i usypiać Olafa, a Tomek poszedł na rekonesans. Wrócił z niewyraźną miną i powiedział, że kupił na spróbowanie jakieś podejrzanie tanie tajskie piwa (jedyne 3,5 za 0,3 l). Jak zobaczyliśmy dwa słonie i napis Chang uspokoiliśmy Tomka i wysłaliśmy go po więcej :). Changa pamiętamy z Tajlandii.
Kończę, bo mi już trochę niedobrze od tych zakrętasów górskich, a zresztą widoki za oknem, tak piękne, że wolę teraz popatrzeć na dżunglę.
Jest wieczór (22:20). Olaf śpi. Po przyjeździe do Brinchang poszliśmy na nocny targ. Jedzenie super – braliśmy, co popadnie (słodkie ziemniaki, jakieś grzyby smażone w panierce, krewetki i nasi lemak (ryż na liściu bananowca, z pikantnym sosem, suszonymi rybkami i prażonymi orzeszkami piniowymi) – za wszystko na 3 osoby zapłaciliśmy ok. 18 zł. Kolację wciągnęliśmy na krawężniku na parkingu zaraz obok targu. W drodze powrotnej do hotelu zorganizowaliśmy sobie zwiedzanie plantacji na jutro. Nie chcieliśmy korzystać ze zorganizowanej wycieczki, gdzie co najmniej połowę czasu spędzilibyśmy na farmach czegośtam. Wolimy cały czas poświęcić na zachwycanie się plantacjami herbaty. Mamy taxi na kilka godzin i oglądamy, co chcemy :). Poszliśmy karmić i usypiać Olafa, a Tomek poszedł na rekonesans. Wrócił z niewyraźną miną i powiedział, że kupił na spróbowanie jakieś podejrzanie tanie tajskie piwa (jedyne 3,5 za 0,3 l). Jak zobaczyliśmy dwa słonie i napis Chang uspokoiliśmy Tomka i wysłaliśmy go po więcej :). Changa pamiętamy z Tajlandii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz