Odjeżdża ze stacji Puduraya i kosztuje 35 zł za osobę. Można bilet kupić przez neta i wybrać sobie miejsca siedzące. My ze względu na Olafa nie rezerwowaliśmy wcześniej przez internet, ale z wybór noclegu na Jalan Pataling był podyktowany też niewielką odległością od dworca autobusowego.
Na dworcu poznałam miłą Jawajkę spędzającą wakacje
w Malezji, tak więc przewodnika na Jawie już mamy.
Kończę, bo mi już trochę niedobrze od tych zakrętasów górskich, a zresztą widoki za oknem, tak piękne, że wolę teraz popatrzeć na dżunglę.
Jest wieczór (22:20). Olaf śpi. Po przyjeździe
do Brinchang poszliśmy na nocny targ. Jedzenie super – braliśmy,
co popadnie (słodkie ziemniaki, jakieś grzyby smażone w panierce,
krewetki i nasi lemak (ryż na liściu bananowca, z pikantnym sosem,
suszonymi rybkami i prażonymi orzeszkami piniowymi) – za wszystko
na 3 osoby zapłaciliśmy ok. 18 zł. Kolację wciągnęliśmy na
krawężniku na parkingu zaraz obok targu. W drodze powrotnej do
hotelu zorganizowaliśmy sobie zwiedzanie plantacji na jutro. Nie
chcieliśmy korzystać ze zorganizowanej wycieczki, gdzie co najmniej
połowę czasu spędzilibyśmy na farmach czegośtam. Wolimy cały
czas poświęcić na zachwycanie się plantacjami herbaty. Mamy taxi
na kilka godzin i oglądamy, co chcemy :). Poszliśmy karmić i
usypiać Olafa, a Tomek poszedł na rekonesans. Wrócił z niewyraźną
miną i powiedział, że kupił na spróbowanie jakieś podejrzanie
tanie tajskie piwa (jedyne 3,5 za 0,3 l). Jak zobaczyliśmy dwa
słonie i napis Chang uspokoiliśmy Tomka i wysłaliśmy go po więcej
:). Changa pamiętamy z Tajlandii.
Kończę, bo mi już trochę niedobrze od tych zakrętasów górskich, a zresztą widoki za oknem, tak piękne, że wolę teraz popatrzeć na dżunglę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz