Inne
miejsce, które bardzo chcieliśmy zobaczyć też jest związane z
wodą - łaźnie królewskie Tirta Gangga (wstęp 30 tyś). O ile w
pałacu nie było zbyt wielu turystów, tutaj jest ich bardzo dużo,
ale miejsce przyciąga jak magnes, więc mówimy trudno i wbijamy się
w tłum, którego w końcu częścią też się stajemy.
Około
południa właśnie tutaj odczuwamy kolejne wstrząsy. To znowu
trzęsienie ziemi na Lomboku. Chwila strachu, tym razem tąpnięcie
było krótkie, ale trudno utrzymać równowagę. Chwilę później
słychać syreny alarmowe na wypadek tsunami. Taki system alarmowy
funkcjonuje na Bali w nadmorskich miejscowościach. W razie
zagrożenia tsunami syrena wyje przez 3 minuty - należy udać się
na wyżej położony i bezpieczny teren. Chwilę po trzęsieniu
wszystko wróciło do normalnego rytmu, ludzie robili zdjęcia,
zwiedzali. Po kolejnej godzinie upewniliśmy się, że alarm tsunami
był tylko na wszelki wypadek i nie ma zagrożenia, więc można było
pojechać na plażę.
Wszędzie
czytaliśmy, że na Bali nie ma ładnych plaż, a jednak Virgin Beach
okazała się bardzo ładna. Nie ma tam żadnych hoteli, zabudowań
itp. Jest faktycznie dziewicza, choć znajdziemy tu sporo plażowych
knajpek w luźnym stylu. Żeby się do niej dostać, trzeba dojechać
samochodem do parkingu, a później zejść w dół klifu jakieś
kilkaset metrów. Przy plaży knajpki serwują dania z ryb i owoców
morza.
Na koniec pojechaliśmy do wioski, która zachowała się jako
typowa tradycyjna balijska wieś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz