Transfer
na własną rękę z Yogyakarty pod Bromo się udał. A podobno to
jest bardzo trudne. Pobudka o 3:45, szybki prysznic, pakowanie i
śniadanie. Zamówiony kierowca nie pojawił się na czas, ale
indonezyjski Uber działa!😁 Na stacji kontrola jak na lotnisku
włącznie ze sprawdzaniem zgodności biletów z paszportami 😃Teraz
jeszcze tylko 9 godzin podróży pociągiem najtańszej klasy
ekonomicznej i będziemy w pobliżu wulkanu Bromo🙌🌋🌋🌋. Z
Dżogdży pojechaliśmy pociągiem do Probolingo. Wybraliśmy
rezerwację miejsc (w każdym pociągu rezerwacja jest obowiązkowa i
nie ma miejsc stojących).
Chcieliśmy
się przekonać, jak podróżują zwykli Indonezyjczycy i wiemy, że
podróżują w nie gorszych warunkach niż Polacy w klasie II.
Chociaż trzeba przyznać, że ubikacja jest zdecydowanie czystsza i
klimatyzacja działa w każdym wagonie. Kolej na tej trasie możemy
śmiało polecić każdemu. Jedzie się długo, ale jest możliwość
pospacerowania, zjedzenia obiadu, zakupienia czegoś do picia, jest
też dłuży postój na jednej ze stacji. Nasz pociąg nie miał też
spóźnienia, co podobno się zdarza. Jedynie Olaf musiał sprostać
fali ogólnego zainteresowania i próbom robienia zdjęć ukradkiem.
W każdym razie, jak szliśmy do pociągowej toalety, pół wagonu
mówiło z uśmiechem „Hi Olaf”. Jechała
z nami jakaś bardzo duża grupa młodzieży na wakacje. Mieli niezły
ubaw jak zamówiliśmy tradycyjne indonezyjskie posiłki w pociągu
(sos orzechowy zapakowany w woreczku dodaliśmy do ryżu zamiast do
warzyw) i tak nawiązała się zabawna rozmowa. Z dworca
odbierał nas kierowca, zamówiony z hotelu, dzięki czemu
uniknęliśmy słynnej mafii z Probolingo i dotarliśmy już późnym
wieczorem pod wulkan Bromo. Eh…. To było coś. Wsiadając do
samochodu w Probolingo mieliśmy lato, wysiadając w wiosce wysoko w
górach mieliśmy wrażenie, że jest zima. I to nie było żadne
wrażenie. W okolicach równika w górach może być bardzo zimno w
nocy. Kupiliśmy czapki, Olaf miał przygotowaną ciepłą kurtkę,
szalik i rękawiczki. Spaliśmy ubrani we wszystkie ciepłe ciuchy,
jakie zabraliśmy z Polski.
Jeszcze
w nocy pobudka i br….. trzeba skorzystać przenikliwie zimnej
toalety, ubrać się bardzo ciepło i wyruszyć na punkt widokowy, by
zobaczyć Bromo o wschodzie słońca.
Do
punktu widokowego mamy 3 km ostro w górę,
Idziemy,
idziemy, aż nagle 2 miejscowych oferuje nam podwózkę na motorach.
Negocjujemy cenę i podwożą nas do pierwszego z punktów
widokowych. Trzeba przyznać, że jazda na motorze pierwszy raz w
życiu, z zupełnie nieznaną osobą, w całkowitych ciemnościach i
po sporych wertepach to nie lada wyzwanie, ale… czego się nie robi
dla widoku Bromo o wschodzie słońca. Z pierwszego punktu musimy
jeszcze kawałek wspiąć się na kolejny i jesteśmy przed czasem,
gdy niebo jest jeszcze granatowo-różowe. Zajmujemy najlepsze
miejsca tuż przy barierkach, ale ludzi jest tu niewielu, bo
wszystkie jeepy jadą w zupełnie inne misce i tam tłoczą się
turyści pragnący najlepszego kadru. Na naszym punkcie są turyści,
ale każdy znajdzie kawałeczek swojego miejsca, nikt się nie
przepycha, jest super!. I oto nastaje świt – niesamowity spektakl,
który trudno opisać słowami. Najpierw ciemne niebo stopniowo
różowieje, chmury ciągle zmieniają kolor i przemieszczają się,
a potem zza wschodniej strony promienie wschodzącego słońca powili
oświetlają 3 majestatyczne wulkany.
Bromo,
Batok i Semeru
Wejście po 200 schodach do krateru Bromo. Rano są tłumy, teraz jesteśmy prawie sami.
Semeru
co jakiś czas puszcza dym. Bromo „milczy”. Ściana z chmur
spowija całą wioskę i kalderę wypełnią morzem wulkanicznego
pyłu. Po godzinie na to morze piachu zjeżdżają jeepy z turystami,
którzy zdobywać będą krater Bromo. My, chcąc uniknąć tłumu,
mamy inny plan. Idziemy do wioski na śniadanie, a potem spać.
Dopiero, gdy wszystkie jeepy już odjadą i turyści zakończą swoją
wycieczkę, schodzimy w dół do kaldery i po godzinie wędrówki w
Szarym pyle dochodzimy do schodów prowadzących do krateru.
Po
drodze obserwujemy jeszcze kilka piaskowych trąb powietrznych. Bromo
jest ciągle aktywny groźnie pomrukuje, co doskonale słychać po
dotarciu do krateru. No to już wiemy, co zrobić, żeby zarówno na
punkcie widokowym jak i na samym wulkanie nie być w tłumie ludzi, a
praktycznie samemu. Po pierwsze, nie jechać tam w weekend i nie
jechać jeepem na najpopularniejszy punkt widokowy, a później na
krater. Iść samemu wczesnym rankiem ok godziny 4 rano na punkt
widokowy nr 2 około 5 rano będzie świtać. Do krateru prze morze
piachu najlepiej iść popołudniem, po wycieczkach nie ma już
śladu. Na skraju wioski jest fajna restauracja z tarasem widokowym
na kalderę i widać dokładnie ilu ludzi jest na dole. Warto tam
odczekać, aż wszystkie wycieczki już odjadą, a potem iść pieszo
do krateru. Nam przejście przez „morze piachu” zajęło ok
godziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz