sierpnia 05, 2019

Jak się dostać z Dżogdży do Bromo i zobaczyć wulkan bez tłumów






Transfer na własną rękę z Yogyakarty pod Bromo się udał. A podobno to jest bardzo trudne. Pobudka o 3:45, szybki prysznic, pakowanie i śniadanie. Zamówiony kierowca nie pojawił się na czas, ale indonezyjski Uber działa!😁 Na stacji kontrola jak na lotnisku włącznie ze sprawdzaniem zgodności biletów z paszportami 😃Teraz jeszcze tylko 9 godzin podróży pociągiem najtańszej klasy ekonomicznej i będziemy w pobliżu wulkanu Bromo🙌🌋🌋🌋. Z Dżogdży pojechaliśmy pociągiem do Probolingo. Wybraliśmy rezerwację miejsc (w każdym pociągu rezerwacja jest obowiązkowa i nie ma miejsc stojących).






 
Chcieliśmy się przekonać, jak podróżują zwykli Indonezyjczycy i wiemy, że podróżują w nie gorszych warunkach niż Polacy w klasie II. Chociaż trzeba przyznać, że ubikacja jest zdecydowanie czystsza i klimatyzacja działa w każdym wagonie. Kolej na tej trasie możemy śmiało polecić każdemu. Jedzie się długo, ale jest możliwość pospacerowania, zjedzenia obiadu, zakupienia czegoś do picia, jest też dłuży postój na jednej ze stacji. Nasz pociąg nie miał też spóźnienia, co podobno się zdarza. Jedynie Olaf musiał sprostać fali ogólnego zainteresowania i próbom robienia zdjęć ukradkiem. W każdym razie, jak szliśmy do pociągowej toalety, pół wagonu mówiło z uśmiechem „Hi Olaf”. Jechała z nami jakaś bardzo duża grupa młodzieży na wakacje. Mieli niezły ubaw jak zamówiliśmy tradycyjne indonezyjskie posiłki w pociągu (sos orzechowy zapakowany w woreczku dodaliśmy do ryżu zamiast do warzyw) i tak nawiązała się zabawna rozmowa. Z dworca odbierał nas kierowca, zamówiony z hotelu, dzięki czemu uniknęliśmy słynnej mafii z Probolingo i dotarliśmy już późnym wieczorem pod wulkan Bromo. Eh…. To było coś. Wsiadając do samochodu w Probolingo mieliśmy lato, wysiadając w wiosce wysoko w górach mieliśmy wrażenie, że jest zima. I to nie było żadne wrażenie. W okolicach równika w górach może być bardzo zimno w nocy. Kupiliśmy czapki, Olaf miał przygotowaną ciepłą kurtkę, szalik i rękawiczki. Spaliśmy ubrani we wszystkie ciepłe ciuchy, jakie zabraliśmy z Polski. 

 

Jeszcze w nocy pobudka i br….. trzeba skorzystać przenikliwie zimnej toalety, ubrać się bardzo ciepło i wyruszyć na punkt widokowy, by zobaczyć Bromo o wschodzie słońca.
Do punktu widokowego mamy 3 km ostro w górę,
Idziemy, idziemy, aż nagle 2 miejscowych oferuje nam podwózkę na motorach. Negocjujemy cenę i podwożą nas do pierwszego z punktów widokowych. Trzeba przyznać, że jazda na motorze pierwszy raz w życiu, z zupełnie nieznaną osobą, w całkowitych ciemnościach i po sporych wertepach to nie lada wyzwanie, ale… czego się nie robi dla widoku Bromo o wschodzie słońca. Z pierwszego punktu musimy jeszcze kawałek wspiąć się na kolejny i jesteśmy przed czasem, gdy niebo jest jeszcze granatowo-różowe. Zajmujemy najlepsze miejsca tuż przy barierkach, ale ludzi jest tu niewielu, bo wszystkie jeepy jadą w zupełnie inne misce i tam tłoczą się turyści pragnący najlepszego kadru. Na naszym punkcie są turyści, ale każdy znajdzie kawałeczek swojego miejsca, nikt się nie przepycha, jest super!. I oto nastaje świt – niesamowity spektakl, który trudno opisać słowami. Najpierw ciemne niebo stopniowo różowieje, chmury ciągle zmieniają kolor i przemieszczają się, a potem zza wschodniej strony promienie wschodzącego słońca powili oświetlają 3 majestatyczne wulkany. 

 



Bromo, Batok i Semeru












Wejście po 200 schodach do krateru Bromo. Rano są tłumy, teraz jesteśmy prawie sami.










Semeru co jakiś czas puszcza dym. Bromo „milczy”. Ściana z chmur spowija całą wioskę i kalderę wypełnią morzem wulkanicznego pyłu. Po godzinie na to morze piachu zjeżdżają jeepy z turystami, którzy zdobywać będą krater Bromo. My, chcąc uniknąć tłumu, mamy inny plan. Idziemy do wioski na śniadanie, a potem spać. Dopiero, gdy wszystkie jeepy już odjadą i turyści zakończą swoją wycieczkę, schodzimy w dół do kaldery i po godzinie wędrówki w Szarym pyle dochodzimy do schodów prowadzących do krateru.

Po drodze obserwujemy jeszcze kilka piaskowych trąb powietrznych. Bromo jest ciągle aktywny groźnie pomrukuje, co doskonale słychać po dotarciu do krateru. No to już wiemy, co zrobić, żeby zarówno na punkcie widokowym jak i na samym wulkanie nie być w tłumie ludzi, a praktycznie samemu. Po pierwsze, nie jechać tam w weekend i nie jechać jeepem na najpopularniejszy punkt widokowy, a później na krater. Iść samemu wczesnym rankiem ok godziny 4 rano na punkt widokowy nr 2 około 5 rano będzie świtać. Do krateru prze morze piachu najlepiej iść popołudniem, po wycieczkach nie ma już śladu. Na skraju wioski jest fajna restauracja z tarasem widokowym na kalderę i widać dokładnie ilu ludzi jest na dole. Warto tam odczekać, aż wszystkie wycieczki już odjadą, a potem iść pieszo do krateru. Nam przejście przez „morze piachu” zajęło ok godziny.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger