sierpnia 30, 2015

Dlaczego wąwóz nazywa się wąwóz, skoro nikogo nie wozi?


Dzień 5 poniedziałek
Dzisiaj jedziemy na półwysep Akamas i do wąwozu Avakas, a po drodze odwiedzamy Sea Caves. Jaskinie i poszarpane klify w Sea Caves robią niesamowite wrażenie, ale jest potwornie gorąco i około południa temperatura niemiłosiernie daje się nam we znaki - nie pocimy się, tylko normalnie kapią z nas kropelki wody, jak z kranu. Nawet nie podejrzewaliśmy, że można spocić się na przedramieniu! W okolicy Sea Caves jest jeden parking samochodowy zaznaczony na mapach, tuż przy punkcie widokowym i właśnie tam stajemy. 


 

 



Jest naprawdę pięknie, warto tu przyjechać, ale lejący się z nieba żar i rozsądek każe wsiadać do samochodu i ruszać dalej na północ w stronę wąwozu.


Sam wąwóz jest bardzo malowniczy. Niektórzy uważają, że nie jest łatwy do przejścia, mimo że krótki (ma 1 km). Plan mamy taki, że idziemy, ile się da, a jak zrobi się trudniejszy odcinek, zwyczajnie zawrócimy. Z opisów wynika, że najładniejszy odcinek wcale nie znajduje się na końcu i szybkim krokiem można tam dojść w 15 minut.
Oczywiście my zwykle chodzimy znacznie dłużej, bo z dzieckiem co jakiś czas zatrzymujemy się w cieniu, robimy zdjęcia. Do wąwozu dojeżdżamy szutrową drogą. Nie chcemy jechać aż do samego wejścia, dlatego zostawiamy samochód na pierwszym parkingu i dalej ostro w dół idziemy szutrową i wyboistą drogą. 
Nasze auto może dałoby radę, a może by nie dało – tego nie wiedzieliśmy i nie chcąc mieć problemów, po prostu pokonaliśmy ten odcinek 500 metrów pieszo. Tuż przed wejściem jest jeszcze jeden parking, ale większość zaparkowanych tam samochodów jest raczej w typie terenowych. Za wejście do wąwozu nie jest pobierana żadna opłata, podobnie jak za parkingi. Turystów nie widzimy zbyt wielu, kilka rodzin i jakaś para. Szlak biegnie początkowo prostą drogą w otwartym terenie, później robi się ciekawiej, ścieżka się zwęża, roślinność tworzy coś w rodzaju zielonego tunelu, przez który przechodzimy. 

 

 

Wzdłuż szlaku, co jakiś czas widzimy tabliczki z nazwami roślin, cyprysy, kwitnące oleandry i wiele innych gatunków roślin i drzew, których nazw łacińskich nie zapamiętałam, w tym jeden występujący jedynie tu endemiczny gatunek - centauria akamantis. Cały czas idziemy wzdłuż strumyka, który w pewnym momencie trzeba przechodzić po kamieniach. Na stromych zboczach skał wyglądających jak przecięty kawałek tortu widzimy pasące się kozy, być może z tego powodu przed wejściem do zwężonego odcinka widzimy napis: Uwaga! Spadające skały! Wejście na własne ryzyko! Wcześniej widziałam zdjęcia tego wąwozu z zawieszonym okrągłym kamieniem tuż nad szlakiem i bardzo chciałam dojść do tego punktu. Udało się, a dalej czekały na nas kolejne niespodzianki, omszałe skały i konary, z których jak z wodospadu spływała woda i coraz bardziej wąskie przejścia. W pewnym momencie zrobiło się troszkę trudniej, trzeba było się podpierać rękami i wskakiwać na głazy. Turystki, które wracały, powiedziały, że dalej jest trudniejszy szlak, więc zawróciliśmy. 


Widzicie na zdjęciu kosmitę? 

 


A na tym zdjęciu postać (kosmita) opiera czoło o skały


 Do tego miejsca chcieliśmy dotrzeć, ale kawałek dalej jest jeszcze ciekawiej


 A tutaj 3 trole podtrzymują plecami skały


To był mały wodospad, ale w domu, na zdjęciu widać profil Orka z Mordoru.

  
 

Pokonaliśmy drogę powrotną i znaleźliśmy się w restauracji na wzgórzu, która ma widokowy taras zacieniony winoroślą. Wrażenia z taverny mamy cudowne. Wieje lekki wiaterek, a nad nami wiszą kiście winogron tworzące jedyne w swoim rodzaju zadaszenie. Siedzimy przy kamiennym stole i mamy przepiękny widok na całą okolicę i morze! W restauracji nie mam menu, jest fixed lunch - czyli konkretny obiad. Dwa kawałki mięsa wieprzowego i drobiowego z grilla, sałatka, ogromne frytki i pieczywo za 12 E za porcję. Jedzenie bardzo nam smakowało!


Widok z restauracji jest przepiękny! 


  Dach restauracji daje przyjemny cień, jest przewiewny i smaczny


 

Potem jedziemy szutrową drogą na plażę Lara. Są dwie plaże o tej nazwie, my zatrzymaliśmy się na pierwszej, przy restauracji. Plaża jest kamienisto - żwirowa i są bardzo mocne fale, więc popływał tylko Maciek i bardzo chwalił. Dla mnie woda była zbyt głęboka, zaraz przy brzegu nie czułam dna, do tego dość wysokie fale sprawiały, że nie czułam się komfortowo. Natomiast sama plaża jest bardzo duża i ładna i na palcach u ręki można policzyć plażowiczów.




 Później jedziemy na właściwą Larę, tzn. na plażę, gdzie żółwie morskie wychodzą na brzeg, składać w piasku jaja, a maleńkie żółwiki, które już się wykluły, po zmroku biegną w stronę morza. Ta plaża jest już całkowicie piaszczysta, a gniazda żółwie odgradzają specjalne zabezpieczenia. Niestety na tej plaży, mimo późnego popołudnia, było sporo ludzi, a w drodze powrotnej widzieliśmy, że kolejni dojeżdżali. Kiedyś Cypr słynął z plaż, które żółwie upodobały sobie do wylęgu. Niestety rozbudowa miast i przede wszystkim świateł miejskich spowodowała, że żółwie traciły orientację, nie trafiały do morza i ginęły. Na szczęście półwysep Akamas jest rezerwatem i na razie żółwie jeszcze chętnie tam przypływają. 

  
Oznakowania żółwich gniazd

 

Z wycieczki wróciliśmy zmęczeni i bardzo, ale to bardzo brudni od wszechobecnego jasnego, a później czerwonego pyłu. My się umyliśmy, a auto nadal brudne! Olaf zadał nam dzisiaj pytanie: Dlaczego wąwóz nazywa się wąwóz, skoro nikogo nie wozi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger