czerwca 08, 2014

Soblówka w czerwcowy weekend

To był bardzo spontaniczny wyjazd. Sprawdzamy prognozę pogody, okazuje się, że ma być wyjątkowo gorąco i słonecznie. Szybka decyzja, jedziemy w góry! W czwartek przeglądam możliwości noclegowe w Soblówce, nie powiem, łatwo nie jest, ale ostatecznie znajdujemy pokoik dwuosobowy za 25 zł/os – Olaf gratis. I jedziemy!
Dojazd zajął nam mniej więcej 3 godziny, a to z powodu piątkowego korka przy wjeździe do Tychów. Wszystko stoi, upał, widzimy sporo samochodów na awaryjnych, chłodzą silniki. Na szczęście nasz płyn chłodniczy daje radę i w końcu ruszamy. Na miejsce przyjeżdżamy wieczorem, od razu kładziemy Olafa spać – jak zwykle w jego turystycznym łóżeczku, otwieramy okna i słuchamy…
Ciszy…

Jest tam tak cicho, że aż dziwnie. Nie ma się co oszukiwać, mieszkanie na co dzień w centrum, tuż przy głównej drodze, musi odbić piętno w psychice mieszczucha ;)
Górskie powietrze i cudowna cisza dają nam długi i przyjemny sen. No może z tym „długi” to lekka przesada, bo Olaf obudził nawet wcześniej niż w domu, ale na pewno był to sen mocny. 

Maciek zabiera go na spacer po okolicy, a ja przygotowuję śniadanie. Na śniadaniu zjawia się też Tomek, który wieczorem zdecydował, że w sobotę rano do nas dołączy. On nie stał już w takim dużym korku i jechał tylko 2 godzinki. Po śniadaniu jedziemy do miejsca, skąd rozpoczyna się szlak na Rysiankę 1320 m n.p.m. czwarty co do wysokości szczyt w środkowej części Beskidu Żywieckiego. Na Rysiankę i podszczytową Halę Rysianki na której znajduje się schronisko PTTK prowadzi kilka szlaków my wybieramy czarny szlak. Do punktu wyjścia na wycieczkę dojeżdżamy z centrum Ujsoł do ostatniego przystanku PKS w Złatnej (Złatna-Huta).


Od skrzyżowania dróg koło przystanku PKS w Złatnej-Hucie i kilku domów, kierujemy się w prawo przez mostek na potoku Bystra podchodząc wśród łąk szeroką asfaltową drogą. Podejście jest łagodne. Dojście do Rysianki możliwe jest tylko szlakiem czarnym, a to z powodu ogromnych zniszczeń, po silnych wiatrach. Widok niesamowity – całe połacie lasów dosłownie skoszone przez wiatr. Jestem ciekawa, jakie przerażające dźwięki musieli słyszeć mieszkańcy pobliskich domów, gdy za jednym zamachem wichura powaliła tyle drzew, bo właściwie ogołociła całe stoki.

Szlak prowadzi łagodnymi zakolami w górę, a następnie skręca obszernym łukiem w lewo przez potok Bystry do skrzyżowania dróg (od wyjścia 15 min, ale jak się idzie z Olafem, nie należy liczyć czasu, jaki podają znaki). Tu następuje skręt w prawo i mozolne wznoszenie się lasem świerkowym. Podejście wyżej jest łagodniejsze, a droga wiedzie jednostajnie w górę. Z powodu błota i dość stromego podejścia Olaf siedzi w nosidle, ale gdy droga jest w miarę sucha i równa chodzi na własnych nózkach. Przy kapliczce św. Huberta robimy odpoczynek, a później już tylko pod kamienistej drodze w górę.

Po drodze, co chwilę odwracamy się, żeby podziwiać widoki. Widać nawet Tatry! To zdecydowanie najpiękniejszy fragment szlaku, brak drzew, rozległe krajobrazy wynagradzają trud podejścia. Od Huberta aż do samego schroniska Olaf idzie sam! Mówimy mu, że dostanie za to medal, ale te medale można odebrać tylko w domku na górze. To dodaje mu sił i zmotywowany pnie się w górę. Olaf nas zaskoczył tym, że w
pewnym momencie, stanął, rozejrzał się dookoła i powiedział, że chce popatrzeć na ładny widok, bo tu jest ładny widok! Wchodzimy do schroniska odebrać medal i pyszne jagodowe ciacho. Pogoda nas rozpieszcza - nie jest ani za gorąco, ani za zimno. Wieje przyjemny wietrzyk, czasem pojawi się jakaś chmurka, a widoki są rewelacyjne! Z tych oto powodów robimy sobie na górze dłuższy przystanek. Zresztą jest tam tyle zieleni, że aż chciałoby się rozłożyć kocyk i posiedzieć tam z godzinę, gapiąc się na okolicę.


Koło schroniska PTTK na Rysiance znajduje się duży węzeł szlaków turystycz­nych: na Pilsko, Romankę, do Sopotni Wielkiej, Żabnicy Skałki, Węgierskiej Górki, do centrum Złatnej i na Halę Boraczą. Schronisko i jego okolice słyną ze wspaniałych panoram na Beskidy, Tatry i Małą Fatrę. Jest nawet boisko do siatkówki!


Nasyciwszy oczy pięknymi widokami, a brzuchy pysznym ciastem jagodowym, wracamy.
Do kwatery docieramy około 17, gospodyni podaje nam zamówiony wcześniej obiad (pycha!), po którym wprawdzie nie chce nam się nigdzie ruszać, ale idziemy jeszcze na spacer w promieniach zachodzącego słońca. Jest sobotnie, leniwe, słoneczne popołudnie, jednak mieszkańcy Soblówki nie odpoczywają, przygotowują się do jutrzejszego święta i VII zwykł bacowskiego. Koło gospodyń wiejskich, do którego należy również nasza gospodyni, przygotowuje smaczne specjały kuchni regionalnej. Od razu zamawiamy też świeży ser owczy i wiejskie jajka, które zabierzemy do domu.

Kolejnego dnia, rankiem idziemy do miejsca, gdzie ma się odbywać święcenie owiec, pokaz dojenia i występy zespołów regionalnych. Kameralne i urocze miejsce, do którego dochodzimy po przejściu przez drewniany mostek obok bacówki. Schodzi się cała Solówka i mieszkańcy okolicznych wsi, widać, że wszyscy się znają. Turystów nie ma wielu. Górale chodzą w swoich tradycyjnych strojach, niektórzy mają nieco zmodyfikowaną wersję (bermudy i okulary przeciwsłoneczne), jednak cepelii w tym nie ma!

W ogóle to nie przypomina ściemy dla turystów. Widać, że wydarzenie organizują mieszkańcy dla mieszkańców i może dlatego, choć nie jesteśmy fanami festynów i tego typu imprez, tak nam się ta podoba. No i oczywiście owieczki! Duże, małe i te całkiem malutkie. Można im się przyjrzeć z bliska, pogłaskać. Jedynym problemem jest upał i barak cienia, więc po pokazach z owieczkami w roli głównej i próbowaniu regionalnej kuchni, jedziemy nad rzekę. 


Znajdujemy świetne miejsce na biwak i ognisko. 
Obok płynie potok, w którym można się schłodzić. Miejsce bardzo przyjemne, choć popularne, więc nie byliśmy tam sami. Po ognisku, czas wracać do domu. Nigdy nie wiadomo, czy nie stanie się w korku. Na szczęście nas to ominęło.
 










 
 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger