września 21, 2012

Bolonia za 4 zł - gadające mury i inne atrakcje ;)

Ilekroć próbowałam zakupić tani bilet zawsze kosztował nieco więcej niż tytułowe 1 lub 2 złote i to wcale nie przez opłaty dodatkowe, tylko już nie było biletów. Kiedyś nawet je znalazłam, ale nie dało się skleić sensownego powrotu w niskiej cenie. Aż pewnego dnia…
Właśnie przeglądałam stronę Ryana i nagle na moich oczach pojawiła się nowa pula biletów po 2 zł w jedną i drugą stronę, do tego na weekend i do Włoch! Decyzja o zakupie była najszybsza, jaką podejmowałam kiedykolwiek i bardzo dobrze, bo bilety jak szybko się pojawiły, tak szybko zostały wykupione!

Przygotowania do wyjazdu były bardzo przyjemne, informacji na temat zwiedzania Bolonii jest na polskich i zagranicznych stronach internetowych sporo. Baliśmy się trochę ceny noclegów, ale o dziwo udało się znaleźć 3 przyzwoite (cztery gwiazdki) hotele w rozsądnej cenie. Oczywiście można też spać w hostelu ze wspólną łazienką, ale skoro cena jest porównywalna, wybraliśmy nieco oddalony od centrum hotel o nazwie Amadeus.
Lot z Krakowa minął bardzo przyjemnie, a że wylądowaliśmy nieco wcześniej, postanowiliśmy nie czekać na autobus, tylko dojść do hotelu piechotą jakieś 3 kilometry od lotniska. Po zameldowaniu wybraliśmy się na zakupy do pobliskiego centrum handlowego. A tam hulaj dusza: lokalne wina, szynka parmeńska, parmezan, mini bagietki z oliwą i mamy gotową kolację z lokalnych przysmaków za niewielkie pieniądze. Dodam tylko, że przy wyborze szynki ciężko się zdecydować, więc najlepszym sposobem było poproszenie sprzedawczyni o kilka plasterków szynki parmeńskiej na spróbowanie (np. 3 wielkie plastry ok. 1 Euro).

Wstaliśmy rano, za oknem pogoda idealna na zwiedzanie. Ciepło, ale nie gorąco, ani jednej chmurki na niebie. Jemy pyszne hotelowe śniadanie i jedziemy do centrum. Hotel ma dobre połączenie ze starówką dzięki trolejbusowi nr 13, który kursuje co kilka minut, więc dojazd do atrakcji starego miasta nie stanowił najmniejszego problemu. Wysiedliśmy przy głównym placu i poszliśmy do Palazzo del Podestà
Gdy robiliśmy zdjęcia, do Tomka podeszła pani w średnim wieku i zaczęła opowiadać historię tego miejsca, co było bardzo miłe. Wtedy po raz pierwszy poczuliśmy, że mieszkańcy Bolonii mają zupełnie inne podejście do turystów niż mieszkańcy Rzymu czy Florencji. Bolonia, mimo pięknej starówki i wielu atrakcji nie jest postrzegana, jako typowy cel turystów odwiedzających Włochy i dlatego panuje tutaj inna atmosfera.
Pod sklepieniem, na którym stoi wieża doświadczamy pewnego fenomenu: jeśli podejdziesz do jednego z filarów w rogu i powiesz coś szeptem, inna osoba, stojąc obok filaru w przeciwnym rogu, może bardzo wyraźnie cię usłyszeć. Ta zabawa bardzo nam się spodobała, a że nie było zbyt wielu turystów i gwaru, słyszeliśmy swoje głosy dochodzące z głębi murów bardzo wyraźnie!
Pospacerowaliśmy wokół skąpanego w słońcu Piazza Maggiore. Plac ten otoczony jest majestatycznymi budynkami, wzniesionymi w stylu gotyckim i romańskim. Wśród nich znajduje się pałac, bazylika, galeria sztuki oraz piękna fontanna.  Jednym z najbardziej charakterystycznych symboli tego placu jest XVI wieczna Fontanna Neptuna, autorstwa Giambologna.

Basilica di San Petronio jest otwarta dla zwiedzających, a wstęp, jak do innych kościołów w Bolonii, jest bezpłatny. Budowla miała być równie okazała jak bazylika św. Piotra w Rzymie. Niestety z powodu braku pieniędzy budowa jej trwała przez wieki, ukończono ją w połowie XVII. Wnętrze bazyliki robi wrażenie. Obrazy Giovanniego da Modeny ozdabiają najpiękniejsze kaplice tej świątyni. Niestety wnętrze można podziwiać w wyznaczonych godzinach. Bardzo chcieliśmy być tam w południe z uwagi na to, że w bazylice znajduje się zegar astronomiczny. W samo południe, wpadający przez mały otwór w sklepieniu, promień światła na posadzce bazyliki wskazuje miesiąc i dzień. Niestety „w naszych czasach” samo południe wypadło o godzinie 13:00 (czas letni, którego nie znał twórca zegara) a bazylika o godzinie 13 jest zamykana.

Na wschód od placu głównego odnajdziemy kilka uroczych wąskich uliczek, które tak uwielbiam. Małe sklepiki z lokalnymi produktami: wszelkiego rodzaju sery, świeże ryby i owoce morza, wokół których do południa ustawiają się w kolejkach Bolończycy. Szynki i inne lokalne wędliny, różne makarony i pierożki wyglądają tak apetycznie, że aż nierealnie. Nie można też pominąć maleńkich ciastkarni i piekarni. Na całe szczęcie w hotelu zjedliśmy bardzo dobre i obfite śniadanie, bo inaczej chcielibyśmy kupić bardzo dużo rzeczy. Najwspanialsze są jednak zapachy! Uświadomiłam sobie, że już nie pamiętam, jak pachnie świeża ryba (podkreślam świeża). Tak na marginesie, cała Bolonia ma specyficzny zapach zależny od miejsca. Idąc ruchliwą ulicą, cały czas czujemy zapach nie spalin, a gazu. Gdy przechadzamy się w centrum pod arkadami, czujemy coś, co ja bym określiła zapachem mediny w krajach arabskich (kto był, wie co mam na myśli). Gdy przechodzimy obok restauracji lub pizzerii – wiadomo! Zauważyłam też, że wśród ludzi dominuje  jeden zapach perfum. Nie mam pojęcia, jaki to zapach, ale chyba jest bardzo popularny i modny, bo da się go wyczuć na ulicy. Chłopaki odczuli go jako zapach Lizolu ;)

 
Przyszedł czas na odwiedzenie słynnego uniwersytetu, którego studentami byli między innymi: Mikołaj Kopernik,  Dante Alighieri, Francesco Petrarca, Umberto Eco. Jest to jeden z najstarszych uniwersytetów w Europie, założony został w 1088 roku i był wzorem dla innych średniowiecznych uczelni. Wchodzimy do
Archiginnasio – siedziby uniwersytetu. Oglądamy przepiękną bibliotekę i Teatro Anatomio – salę w której wykonywano publiczne sekcje zwłok.

Ponieważ wyczytaliśmy, że muzea uniwersyteckie czynne są do godziny 15, poszliśmy do muzeum patologii, gdzie znajduje się wystawa różnych anatomicznych fenomenów natury (na szczęście wszystkie eksponaty wykonane są z wosku). Oglądając wcześniej stronę internetową tegoż muzeum, miałam wątpliwości, czy powinnam tam wejść, ponieważ należę do osób pod tym względem wrażliwych. Los chciał chyba oszczędzić mi tych widoków, ponieważ muzeum okazało się tego dnia zamknięte dla zwiedzających. Nieopodal tego muzeum jest wydział botaniczny i malutki ogród botaniczny. Tam odpoczęliśmy nieco i poszliśmy zobaczyć jedyny w Bolonii kanał. Lubię takie klimatyczne miejsca. 

Potem poszliśmy do parku, przed którym akurat odbywał się wielki targ z ciuchami. Park jak to park, wszyscy siedzą na trawce i odpoczywają, a na targowisku bardzo dużo używanej odzieży i mnóstwo pań kupujących używane ciuszki – to taki kontrast do ulicy z markową odzieżą znanych projektantów mody. 
Kolejny przystanek – dwie wieże Torre degli Asinelli i wyraźnie krzywa Torre Garisenda. Obie wieże są krzywe. Wyższa odchylona jest od pionu o około 2 metry, a niższa o ponad 3. Pierwsza ma 97 metrów wysokości, niegdyś służyła jako więzienie. Dziś można wejść na jej szczyt, skąd roztacza się wspaniały widok na Bolonię oraz okolicę, płaską nizinę i wzgórza na południu. Druga wieża, Torre Garisenda jest o niemal połowę niższa od pierwszej. Przed wieżami jest maleńki i ruchliwy plac, gdzie można usiąść na ławce i przyglądać się wieżom lub Bolończykom. Wstęp na wieże 3 Euro, a widoki przepiękne!








Bazylika Santo Stefano - to zespół siedmiu kościołów położonych na dużym placu przy Via Santo Stefano. Już sam plac powoduje, że człowiek chce się tam choć na trochę zatrzymać. Na krawężnikach i na samym placu mnóstwo studentów, siedzą, rozmawiają, już wiemy, że trzeba tu przyjść koniecznie wieczorem! Wnętrze bazyliki podobało mi się bardzo. Na dziedzińcu znajduje się „misa Piłata”, w której według tradycji Piłat miał umyć  ręce po skazaniu Jezusa na śmierć krzyżową. W kompleksie jest znajdujący się po drugiej stronie dziedzińca, kościół Trinita. Wewnątrz tego kościoła znajduje się małe muzeum oraz XIII wieczny fresk „Rzeź Niewiniątek”.


Dawno nie widziałam miejsca równie skromnego i jednocześnie tak klimatycznego. Nie znajdziemy tu bogatych barokowych zdobień, rzeźb czy obrazów. Za to niesamowita jest sama architektura kościoła i jego przestrzeń wypełniona ciszą i czymś nieokreślonym, co zachęca, by zatrzymać się w zadumie czy też modlitwie.

Czas coś zjeść, a że mamy namiary na podobno najlepszą pizzerię w mieście, nie odstrasza nas fakt, że trzeba poczekać jeszcze 20 minut, ponieważ otwierają o 19. Wchodzimy do pizzerii, która oddalona jest nieco od głównego placu i atrakcji turystycznych, a jej wnętrze nie powala na kolana. I tu zaskoczenie, właścicielka pyta, czy mamy rezerwację, mówimy, że nie. Właścicielka sprawdza coś i po chwili informuje, że znajdzie się stolik dla 3 osób. Zamawiamy 3 pizze, do tego karafkę lokalnego białego wina. Po dosłownie kilku minutach czekania są już nasze pizze. Ogromne, pachnące i pyszne. Za chwilę zaczynają schodzić się ludzie i lokal wypełnia się całkowicie. Ach, gdybyśmy wiedzieli, że te pizze będą takie duże, zamówilibyśmy je na pół, co robią miejscowi. Warto było tu iść i czekać. Później przechodziliśmy obok wielu pizzerii, ale żadna widziana przez nas pizza, nie wyglądała tak smakowicie!

Robi się ciemno, podświetlone budynki i ulice wyglądają inaczej niż za dnia. Bolończycy wychodzą z domów, do klubów, restauracji, winiarni, kawiarni. Miasto ożywa! Na głównym placu obok Neptuna wciąż pełno młodych ludzi, którzy przysiadają na chwilę, a to na schodkach biblioteki, a to na krawężniku, by porozmawiać, albo tak po prostu posiedzieć. 





Idziemy zobaczyć jeszcze kościół św. Dominika, oczywiście jest już zamknięty, ale przynajmniej obejrzymy go z zewnątrz. Potem spacerujemy. Na ławkach przy skwerach nadal siedzą ludzie, mimo że jest godzina 23. Idziemy na plac przed Bazylikę św. Stefana, a tam jeszcze więcej studentów. Siedzą na bruku, wyciągają jedzenie i picie również to procentowe. Obok nas rozsiada się duża grupa młodych Włochów, wyciągają butelki i za chwilę słyszymy, jak śpiewają po włosku „100 lat” swojej koleżance. Nikt nikogo nie zaczepia, nikt nie jest agresywny, śmieci trafiają do kosza! Byliśmy w lekkim szoku. Było bardzo przyjemnie i czuliśmy się bezpiecznie, ale trzeba zdążyć na nocny autobus, bo nie chciało się nam iść potem ponad 6 kilometrów pieszo. Niezawodna 13 była na czas, podjechaliśmy do przystanku Cinta, skąd mamy już tylko 2 km do lotniska.


Nocna wędrówka była tysiąc razy przyjemniejsza niż ta w dzień. Ruch mały, cisza i spokój. Lotnisko otwarte jest całą noc, niestety leżanki na pierwszym piętrze były już zajęte, więc pozostało nam jedynie wytrzymać jakość do rana na metalowych i niewygodnych siedziskach lub podłodze. W samolocie do Krakowa przed nami siedzieli Włosi, nie wiem, czy Bolończycy. Czytali przewodniki po Krakowie, więc pewnie będą zwiedzać miasto na własną rękę. Mam nadzieję, że im się Kraków spodobał! Swoją drogą, bardzo się cieszę, że możemy latać z jednego ślicznego miasta do drugiego, a wszystko za mniej niż bilet autobusowy!

Czy pojechałabym do Bolonii raz jeszcze? Tak! Z chęcią wróciłabym do czerwonego miasta. Na pewno do maleńkich, wąskich i uroczych uliczek przy głównym placu, gdzie pachnie parmezan, świeże owoce morza, ryby i inne pyszności. Odwiedziłabym chętnie inne ciekawe miejsca w pobliżu, chociażby Modenę, muzea i fabryki znanych marek samochodów, może nawet Ferrarę lub Parmę, albo Wenecję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger