marca 17, 2012
Teide i Anaga
Wstajemy przed 7 rano,
żeby nakarmić Olafa i jak najszybciej pojechać na wulkan, a potem
jeszcze jak zostanie nam czasu pochodzić po górach Anagi. Wyruszamy
pod górę serpentynami i naszym oczom ukazuje się piękno
narodowego parku Teide. Krajobraz zmienia się wraz ze zmianą
wysokości i po chwili dostrzegamy niesamowitą roślinność.
Serpentyny doprowadzają nas w końcu do kilku miejsc widokowych,
dech nam zaprało z wrażenia, ale najlepsze jeszcze przed nami.
Pierwszy spacerek zaplanowaliśmy w La Catedral – są tam ciekawe i
malownicze skałki, dookoła których biegnie przyjemna trasa.
Oczywiście jest to też obowiązkowe miejsce wszystkich wycieczek
fakultatywnych na Teide, więc jest tu dosyć tłoczno. Idziemy
szlakiem wzdłuż skał, dookoła piękne widoki, krajobraz, jak
zaraz po wybuchu wulkanu, do tego gra światła i cienia robi swoje o
tej porze dnia. Niestety na Teide, mimo bezchmurnej pogody bardzo
wieje i mamy problem z otuleniem Olafa w chuście, z jednej strony
wieje zimny wiatr, z drugiej jest gorąco i słońce mocno przypieka.
Olaf ma specjalny polarek na chustę z kapturem, ale jakoś tego
kaptura nie polubił i trochę nam pomarudził, dlatego nie
przeszliśmy całej tej trasy, przed połową zawróciliśmy.
Potem
podjechaliśmy do stacji kolejki na szczyt wulkanu, ale było
ostrzeżenie, że kobiety w ciąży i dzieci poniżej roku nie
powinny wjeżdżać na górę. Tak też wcześniej myśleliśmy, że
Olaf jest za mały na tak duże skoki ciśnienia i obawialiśmy się
choroby wysokościowej. Nie wiemy też, czy przypadkiem na samej
górze nie ma gazów wydobywających się z czynnego przecież cały
czas wulkanu, które mogłyby być szkodliwe dla malucha. Innym razem
pojedziemy tam, zdobędziemy pozwolenie i wejdziemy na sam szczyt.
Jedziemy dalej przez piękny park narodowy, widoki nieziemskie i to
dosłownie, bo krajobraz przypomina raz to księżyc, raz Marsa.
Rozmaitość kolorów gleby dosłownie nas rozwaliła. Czasem widać
też było strukturę ziemi, jakby przecięty tort, a do tego, gdzie
nie spojrzeć, majestatyczny szczyt Teide, nad który powoli
nadciągały chmury
Kolejnym punktem
naszego planu jest Anaga. Jedziemy bardzo, ale to bardzo krętymi i
wąskimi drogami, od czasu do czasu aż ciarki przechodzą, ale
widoki – ach te są niesamowite. Przede wszystkim totalnie zmienia
się krajobraz – jest zielono i trochę mroczno, jak w jakiejś
tropikalnej dżungli. Gęsta i inna niż wszędzie roślinność i
chłodniejsze i wilgotne powietrze, niestety też wieje. Oczywiście
po drodze obowiązkowe karmienie i przewijanie, a potem Olaf do
chusty i idziemy na szlak górski prowadzący do Tabrono.
Plan jest
taki, że schodzimy szlakiem, potem Maciek wraca po samochód i
jedzie po mnie i Olafa do Taborno, bo niestety szlak nie jest
pętelką. Idziemy, więc bardzo ostro w dół po stromym grzbiecie
góry, po lewej i po prawej przepaście, których na szczęście nie
widać, bo zbocza gęsto porasta roślinność i tylko od czasu do
czasu są mocne ekspozycje. Oczywiście to tam właśnie robimy
fotki. W pewnym momencie decydujemy, że trzeba zawracać, bo szlak
jest bardzo długi i nie wyrobimy się do 20, dlatego wracamy pod
górę i do Taborno pojedziemy jednak razem. Okazało się, że nie
dalibyśmy rady i samochodem dotarliśmy do miejsca, w którym urywa
się droga i w ogóle urywa się wszystko, bo Taborno to koniec góry
i dalej tylko przepaść po lewej, przepaść po prawej i widok na
ocean – śliczne widoki. Jak zaczynało się ściemniać,
musieliśmy wracać, żeby nie jechać po serpentynach w
ciemnościach. Ale było pięknie w Anadze – musimy tam kiedyś
wrócić i pochodzić po szlakach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz