Los Gigantes

Dzisiaj Los Gigantes i
rejs stateczkiem do plaży Masca. Jak nam wystarczy czasu, to
pochodzimy jeszcze trochę po wąwozie w Masce. Nawigacja
poprowadziła nas malowniczą drogą przez góry i jechaliśmy ok.
godziny wąską i krętą drogą przez plantacje bananów, potem w
końcu dotarliśmy do miejscowości Los Gigantes znanej z potężnych
klifowych skał nad brzegiem morza, od których miejscowość wzięła
swoją nazwę.
Los Gigantes jest znana jeszcze z organizowania
wycieczek trekingowych z Górskiej miejscowości Masca do plaży na
końcu ślicznego wąwozu, skąd odpływają stateczki wzdłuż
klifów. Oczywiście marzy nam się przejście wąwozu z góry od
wioski Masca na sam dół do plaży i powrót stateczkiem, ale
logistycznie jest to trudne do zrobienia, gdy jedziemy własnym
samochodem, bo gdy zostawimy do w Masce na górze, to trzeba się
będzie wrócić tą samą drogą 4 km, ale już pod górę, co da
razem 8 km w dwie strony. Oczywiście większość turystów jedzie
do Maski, potem idą wąwozem i płyną do Los Gigantes, tylko, co
wtedy z samochodem?

Decyzja jest taka, że płyniemy tam i z
powrotem, żeby zobaczyć klify z wody i przejść się choć kawałek
wąwozem, który podobno największe wrażenie robi właśnie pod
koniec trasy nieopodal plaży. W Los Gigantes obowiązkowe karmienie
i przewijanie przed rejsem i potem płyniemy. Podczas rejsu płyną
obok nas delfiny butlonose. Sporo ich tam było i przepływały
dosłownie obok nas, więc można było je podziwiać w pełnej
okazałości, niestety nasz synuś bardziej niż delfinami
interesował się jaskrawym kolorem bluzeczki pewnej niemieckiej damy
siedzącej przed nami w łodzi i cały czas próbował złapać jej
bluzeczkę rączką.

Gdy dotarliśmy na miejsce kierujący łodzią
ze 2 razy upewniał się czy oby na pewno chcemy wysiadać, bo
większość pasażerów wykupiła rejs tam i z powrotem z lunchem na
łodzi i nawet nie wysiadała. My tylko się upewniliśmy, że możemy
spokojnie wysiadać i jechać z powrotem inną łodzią (ostatnią o
16:30). I tak zrobiliśmy. Olaf w chustę i w drogę. A pięknie tam
było, pięknie… Oczywiście mając niecałą godzinkę, nie
zapuszczaliśmy się zbyt daleko, tym bardziej, że szlak
rzeczywiście trekingowy, a nie spacerowy i trzeba było patrzeć pod
nogi i uważnie stawiać nogi na kamienistym szlaku, ale warto było
spędzić tam każdą chwilę. Wrażenia niesamowite. Potem zjedliśmy
kanapki i z ostatnia grupą wróciliśmy motorówką do portu w Los
Gigantem. A Masca może kiedyś innym razem..
Jutro chyba
zdecydujemy się na góry wokół wulkanu Teide.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz