Drugiego dnia rano zaczynamy zwiedzanie
od wizyty na hali targowej i do dzisiaj żałuję, że nie kupiliśmy tam
jednej kiełbas czy innych wyrobów wędliniarskich od babuszki. Warto tam
zajrzeć ze względu na specyficzny klimat, oczywiście tylko dla osób
jedzących mięso. Od razu do głowy przychodzi mi slogan „wędliny takie
jak dawniej”. Później powtarzamy tę samą trasę, co dnia poprzedniego,
żeby wejść do miejsc, które były zamknięte i oczywiście zobaczyć te same
budynki w piękny słoneczny dzień.
Dalej idziemy do punktu widokowego i
odrestaurowanych murów obronnych, a następnie w kierunku republiki
Zarzecza. Uzupio wydawało nam się mniejsze niż się spodziewaliśmy.
Oczywiście warto tu zajrzeć, ale szału nie ma. Czuć artystyczny klimat,
jednak możliwe, że dopiero wieczorem lub w czasie jakiejś artystycznej
imprezy miejsce odżywa. Tak czy inaczej, nie mogę powiedzieć, żeby mi
się nie podobało, jest tam kilka ciekawych miejsc, szczególnie ściana z
zapisaną Konstytucją. Bardzo ładne są również tereny tuż przy rzece
Wilence. Dawniej mroczna, biedna i niebezpieczna dzielnica dziś zmienia
swoje oblicze. Stare odrapane domy są remontowane i podobno najdroższe w
Wilnie, mieszkają w nich artyści i mają tutaj swoje małe warsztaty.
Wiele domów jeszcze czeka na remont i właśnie te wydały mi się
najciekawsze, ponieważ wiem, że za kilka lat takich budynków już tu nie
zobaczę.
Po drugiej stronie Wilenki pięknie prezentuje się biała i
majestatyczna Cerkiew Przeczystej Bogurodzicy. Wróciliśmy na starówkę i
weszliśmy na wieżę kościoła św. Jana, z której mamy chyba najładniejszy
punkt widokowy na starówkę. Co ważne nie trzeba się tam wspinać po
schodach, bo jest winda, tak że nawet osoby z lękiem wysokości, do
których niestety się zaliczam, mają możliwość oglądania pięknej panoramy
z dzwonnicy kościelnej. Obiad zafundowaliśmy sobie na ulicy zamkowej,
która wydawała nam się bardzo droga, ale ceny w lokalnej karczmie
okazały się niższe niż w restauracji podającej bobra ;) Oczywiście
zjedliśmy obowiązkowo cepeliny i domowy kwas chlebowy (gira) i piwo. O
litewskim jedzeniu mogłabym napisać osobny rozdział i trzeba przyznać,
że kilka rzeczy, to niebo w gębie: 1) Litewski ciemny chleb – pycha! 2)
Piwo jest bardzo smaczne podobnie jak kwas chlebowy. Co ciekawe piwo
niepasteryzowane podają z plasterkiem cytryny. 3) Całkiem niezłe są
przystawki do piwa łącznie ze świńskimi wędzonymi uszami. Założę się, że
te wszystkie wyroby, które widzieliśmy na targu też smakują równie
dobrze, jak pachną i wyglądają!
Po obiedzie poszliśmy zobaczyć
kościół św. Katarzyny, nieopodal którego znajduje się pomnik Stanisława
Moniuszki i słynne jabłko wkomponowane w kostkę brukową. Jest to lubiane
miejsce spotkań młodych mieszkańców Wilna. Trochę dalej, na małym i
niepozornym placyku można zobaczyć nowy projekt artystyczny – pomnik
jajka. Na koniec powędrowaliśmy do Bazyliki, która o tej godzinie miała
kolor waniliowego budyniu. Do środka mieliśmy zamiar wejść następnego
dnia, więc podziwialiśmy jedynie okolicę bazyliki. Warto wspomnieć, że
czerwone ślady na placu przed bazyliką przedstawiają miejsce dawnych
murów, można więc uruchomić wyobraźnię.
Na koniec jeszcze wieczorny
spacer Prospektem Giedymina, reprezentacyjną ulicą Wilna. Powrót w nocy
znaną już trasą przez starówkę, która około północy dosłownie
pustoszeje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz