Właśnie przeglądałam stronę
Ryana i nagle na moich oczach pojawiła się nowa pula biletów po 2 zł w jedną i
drugą stronę, do tego na weekend i do Włoch! Decyzja o zakupie była najszybsza,
jaką podejmowałam kiedykolwiek i bardzo dobrze, bo bilety jak szybko się
pojawiły, tak szybko zostały wykupione!
Przygotowania do wyjazdu były bardzo przyjemne, informacji na temat zwiedzania Bolonii jest na polskich i zagranicznych stronach internetowych sporo. Baliśmy się trochę ceny noclegów, ale o dziwo udało się znaleźć 3 przyzwoite (cztery gwiazdki) hotele w rozsądnej cenie. Oczywiście można też spać w hostelu ze wspólną łazienką, ale skoro cena jest porównywalna, wybraliśmy nieco oddalony od centrum hotel o nazwie Amadeus.
Wstaliśmy rano, za oknem pogoda idealna na zwiedzanie. Ciepło, ale nie gorąco, ani jednej chmurki na niebie. Jemy pyszne hotelowe śniadanie i jedziemy do centrum. Hotel ma dobre połączenie ze starówką dzięki trolejbusowi nr 13, który kursuje co kilka minut, więc dojazd do atrakcji starego miasta nie stanowił najmniejszego problemu. Wysiedliśmy przy głównym placu i poszliśmy do Palazzo del Podestà
Gdy robiliśmy
zdjęcia, do Tomka podeszła pani w średnim wieku i zaczęła opowiadać historię
tego miejsca, co było bardzo miłe. Wtedy po raz pierwszy poczuliśmy, że
mieszkańcy Bolonii mają zupełnie inne podejście do turystów niż mieszkańcy
Rzymu czy Florencji. Bolonia, mimo pięknej starówki i wielu atrakcji nie jest
postrzegana, jako typowy cel turystów odwiedzających Włochy i dlatego panuje
tutaj inna atmosfera.
Pospacerowaliśmy
wokół skąpanego w słońcu Piazza Maggiore. Plac ten otoczony jest
majestatycznymi budynkami, wzniesionymi w stylu gotyckim i romańskim. Wśród
nich znajduje się pałac, bazylika, galeria sztuki oraz piękna fontanna.
Jednym z najbardziej charakterystycznych symboli tego placu jest XVI wieczna
Fontanna Neptuna, autorstwa Giambologna.
Basilica di San
Petronio jest otwarta dla zwiedzających, a wstęp, jak do innych kościołów w
Bolonii, jest bezpłatny. Budowla miała być równie okazała jak bazylika św.
Piotra w Rzymie. Niestety z powodu braku pieniędzy budowa jej trwała przez
wieki, ukończono ją w połowie XVII. Wnętrze bazyliki robi wrażenie. Obrazy
Giovanniego da Modeny ozdabiają najpiękniejsze kaplice tej świątyni. Niestety
wnętrze można podziwiać w wyznaczonych godzinach. Bardzo chcieliśmy być tam w
południe z uwagi na to, że w bazylice znajduje się zegar astronomiczny. W samo
południe, wpadający przez mały otwór w sklepieniu, promień światła na posadzce
bazyliki wskazuje miesiąc i dzień. Niestety „w naszych czasach” samo południe
wypadło o godzinie 13:00 (czas letni, którego nie znał twórca zegara) a
bazylika o godzinie 13 jest zamykana.
Archiginnasio –
siedziby uniwersytetu. Oglądamy przepiękną bibliotekę i Teatro Anatomio – salę
w której wykonywano publiczne sekcje zwłok.
Ponieważ
wyczytaliśmy, że muzea uniwersyteckie czynne są do godziny 15, poszliśmy do
muzeum patologii, gdzie znajduje się wystawa różnych anatomicznych fenomenów
natury (na szczęście wszystkie eksponaty wykonane są z wosku). Oglądając
wcześniej stronę internetową tegoż muzeum, miałam wątpliwości, czy powinnam tam
wejść, ponieważ należę do osób pod tym względem wrażliwych. Los chciał chyba oszczędzić
mi tych widoków, ponieważ muzeum okazało się tego dnia zamknięte dla
zwiedzających. Nieopodal tego muzeum jest wydział botaniczny i malutki ogród
botaniczny. Tam odpoczęliśmy nieco i poszliśmy zobaczyć jedyny w Bolonii kanał.
Lubię takie klimatyczne miejsca.
Potem poszliśmy do
parku, przed którym akurat odbywał się wielki targ z ciuchami. Park jak to
park, wszyscy siedzą na trawce i odpoczywają, a na targowisku bardzo dużo
używanej odzieży i mnóstwo pań kupujących używane ciuszki – to taki kontrast do
ulicy z markową odzieżą znanych projektantów mody.
Dawno nie
widziałam miejsca równie skromnego i jednocześnie tak klimatycznego. Nie
znajdziemy tu bogatych barokowych zdobień, rzeźb czy obrazów. Za to niesamowita
jest sama architektura kościoła i jego przestrzeń wypełniona ciszą i czymś
nieokreślonym, co zachęca, by zatrzymać się w zadumie czy też modlitwie.
Robi się ciemno,
podświetlone budynki i ulice wyglądają inaczej niż za dnia. Bolończycy wychodzą
z domów, do klubów, restauracji, winiarni, kawiarni. Miasto ożywa! Na głównym
placu obok Neptuna wciąż pełno młodych ludzi, którzy przysiadają na chwilę, a
to na schodkach biblioteki, a to na krawężniku, by porozmawiać, albo tak po
prostu posiedzieć.
Idziemy zobaczyć jeszcze kościół św. Dominika, oczywiście jest już zamknięty, ale przynajmniej obejrzymy go z zewnątrz. Potem spacerujemy. Na ławkach przy skwerach nadal siedzą ludzie, mimo że jest godzina 23. Idziemy na plac przed Bazylikę św. Stefana, a tam jeszcze więcej studentów. Siedzą na bruku, wyciągają jedzenie i picie również to procentowe. Obok nas rozsiada się duża grupa młodych Włochów, wyciągają butelki i za chwilę słyszymy, jak śpiewają po włosku „100 lat” swojej koleżance. Nikt nikogo nie zaczepia, nikt nie jest agresywny, śmieci trafiają do kosza! Byliśmy w lekkim szoku. Było bardzo przyjemnie i czuliśmy się bezpiecznie, ale trzeba zdążyć na nocny autobus, bo nie chciało się nam iść potem ponad 6 kilometrów pieszo. Niezawodna 13 była na czas, podjechaliśmy do przystanku Cinta, skąd mamy już tylko 2 km do lotniska.
Nocna wędrówka była tysiąc razy przyjemniejsza niż ta w dzień. Ruch mały, cisza i spokój. Lotnisko otwarte jest całą noc, niestety leżanki na pierwszym piętrze były już zajęte, więc pozostało nam jedynie wytrzymać jakość do rana na metalowych i niewygodnych siedziskach lub podłodze. W samolocie do Krakowa przed nami siedzieli Włosi, nie wiem, czy Bolończycy. Czytali przewodniki po Krakowie, więc pewnie będą zwiedzać miasto na własną rękę. Mam nadzieję, że im się Kraków spodobał! Swoją drogą, bardzo się cieszę, że możemy latać z jednego ślicznego miasta do drugiego, a wszystko za mniej niż bilet autobusowy!
Idziemy zobaczyć jeszcze kościół św. Dominika, oczywiście jest już zamknięty, ale przynajmniej obejrzymy go z zewnątrz. Potem spacerujemy. Na ławkach przy skwerach nadal siedzą ludzie, mimo że jest godzina 23. Idziemy na plac przed Bazylikę św. Stefana, a tam jeszcze więcej studentów. Siedzą na bruku, wyciągają jedzenie i picie również to procentowe. Obok nas rozsiada się duża grupa młodych Włochów, wyciągają butelki i za chwilę słyszymy, jak śpiewają po włosku „100 lat” swojej koleżance. Nikt nikogo nie zaczepia, nikt nie jest agresywny, śmieci trafiają do kosza! Byliśmy w lekkim szoku. Było bardzo przyjemnie i czuliśmy się bezpiecznie, ale trzeba zdążyć na nocny autobus, bo nie chciało się nam iść potem ponad 6 kilometrów pieszo. Niezawodna 13 była na czas, podjechaliśmy do przystanku Cinta, skąd mamy już tylko 2 km do lotniska.
Nocna wędrówka była tysiąc razy przyjemniejsza niż ta w dzień. Ruch mały, cisza i spokój. Lotnisko otwarte jest całą noc, niestety leżanki na pierwszym piętrze były już zajęte, więc pozostało nam jedynie wytrzymać jakość do rana na metalowych i niewygodnych siedziskach lub podłodze. W samolocie do Krakowa przed nami siedzieli Włosi, nie wiem, czy Bolończycy. Czytali przewodniki po Krakowie, więc pewnie będą zwiedzać miasto na własną rękę. Mam nadzieję, że im się Kraków spodobał! Swoją drogą, bardzo się cieszę, że możemy latać z jednego ślicznego miasta do drugiego, a wszystko za mniej niż bilet autobusowy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz