Wstaliśmy
o 7 rano, pakowanie i idziemy szukać transportu na dworzec północny
Mochit 2. Wiedzieliśmy, że dojedziemy tam autobusem nr 3, ale gdzie jest
przystanek? Pytaliśmy tu i tam i nikt nie wiedział, najczęściej mówili o
turystycznych klimatyzowanych autobusach, wycieczkach lub taxi, a my
jak na złość uparliśmy się na 3 (czerwony, lokalny autobus z drewnianą
podłogą bez szyb).
Niedaleko hotelu znaleźliśmy przystanek, na którym
był nr 3. Po chwili Aga zapytała lokalsa czy stąd dostaniemy się
na
Mochit. Miły pan się przejął i nie mówiąc po angielsku, używając jedynie
palców i przedramienia, świetnie wytłumaczył nam gdzie jest nasz
przystanek. W trójce było super, można zapoznać się z przeróżnymi
miejscowymi obyczajami: np. publiczne bekanie nie jest uważane za
niekulturalne, o czym miałam nieprzyjemność się przekonać. Po godzince
jazdy okazało się również, że niektóre autobusy (w tym nasz) są
bezpłatne. Dziękujemy królowi Tajlandii za zaoszczędzenie 200 TBH, które
chciał od nas taksiarz. Na dworcu nie było łatwo. Niby rozumieją i
mówią po angielsku, ale każdy z obsługi podaje inne informacje. W końcu
znaleźliśmy kasę i jedziemy. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że
bardziej pomocni są ludzie z ulicy, niż urzędnicy lub pracownicy
informacji turystycznej (szczytem była pani w Ajutai siedząca w budce z
napisem Tourist service information przed jedną ze świątyń, która na
pytanie o najbliższy kantor lub bank wysłała nas na drugi koniec miasta,
a potem okazało się, że 50 metrów za jej budką jest wymiana walut –
dziękujemy jesteśmy 40 min w plecy ;).
Nocleg znaleźliśmy w
luksusowym hotelu z backpackerskimi cenami: Promtong House –
http://promtong.com. Właścicielka świetnie mówi po angielsku, jest
bardzo uczynna, obrotna i pomocna. Hotel jest bardzo zadbany,
profesjonalnie prowadzony. Na miejscu można zjeść śniadanie włączone w
cenę pokoju, skorzystać z wycieczek, wynająć rowery, zamówić łódź,
tuktuka, a po check-out zostawić bagaż, a nawet skorzystać z prysznica
dla wymeldowanych gości (można znaleźć tańszy nocleg w Ajucie, ale
zdecydowanie polecamy).
Zostawiliśmy rzeczy i idziemy zwiedzać, ale że
zdecydowaliśmy się na popołudniową wycieczkę łódką kanałami Ajuty musimy
się streszczać (mamy 2 godziny). W tym czasie zobaczyliśmy Wat Phra
Mahathat z wizerunkiem Buddy wyrastającym z pnia drzewa. Za chwilę
zwiedzamy Wat Ratburana – świątynia w stylu Khmerskim wywiera na nas
większe wrażenie niż pierwsza. Szybko dochodzimy do wniosku, że piesze
zwiedzanie Ajuty mija się z celem. Odległości od świątyń są znaczne,
spaceruje się wzdłuż ruchliwych ulic. Postanawiamy wracać do hotelu, a
jutro zwiedzać dalej, ale już na rowerach.
Po południu przyjeżdża
tuktuk, zawozi nas na przystań, skąd opływamy całą wyspę, zatrzymując
się przy 3 świątyniach. W Wat Phanan Choeng Worawihan jest
najwspanialszy i największy siedzący Budda, jakiego do tej pory
widzieliśmy. Wat Phutthaisawan na pierwszy rzut oka wydaje się mało
interesująca, ale po kilku chwilach dostrzegamy klimat i piękno tego
miejsca. Na koniec „gwóźdź programu” – Wat Chai Wattanaram zwana małym
Angkor Wat (bardzo małym). Miejsce jest piękne, ale tak jak we
wszystkich „tourist must see” atmosferę psują tłumyyyyyyyy. Na szczęście
wszyscy nastawieni są na widok świątyni pod zachodzące słońce,
tymczasem najładniej, naszym zdaniem, świątynia o tej porze prezentuje
się od strony zachodzącego słońca (i nie ma ludzi ;) ). Oczywiście fotkę
z zachodzącym słońcem też mamy. Płyniemy kanałami i obserwujemy życie
nad rzeką, ludzie są przyjaźni, uśmiechają się do nas, machają. Widzimy
wiele bezpańskich psów, wylegujących się przy brzegu, w planach mamy
jeszcze wieczorno-nocny spacer ulicami, ale mamy w pamięci opisy z neta o
grasujących watahach psów, które odgonić można tylko kijem lub
kamieniem.
Okazało się, że strach ma wielkie oczy, faktycznie psów jest
masa, wyglądają jak bezpańskie burki z piekła rodem, ale nie były wobec
nas agresywne, ani szczególnie zainteresowane naszą obecnością. Udało
nam się trafić na chiński Nowy Rok w Ayutthai – festyn w china style –
MASAKRA - zapachy, dźwięki, światła i światełka, laleczki, występy,
handel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz