Dzisiaj po śniadaniu bierzemy rowery i zwiedzamy: Viharn Phra Mongkon
Bophit – największy wykonany z brązu pomnik siedzącego Buddy – słabe,
Wat Phra Sisanphet – 3 chedi z 15 wieku – grobowce królów Ayutthaya
(warto, klimatyczne miejsce) oraz ruiny wielkiego pałacu – faktycznie
ruiny, są tylko fundamenty, ale można sobie wyobrazić jak ogromny był
pałac. Jedziemy na północ do Wat Na Phramen – sama
świątynia nie powala, ale i tak lepsza od pierwszej wiharny, natomiast
panuje tam atmosfera skupienia i modlitwy, bo nie ma masówki. Po lewej
stronie za świątynią są 3 chedi, z pierwszej wyrasta drzewo, w
korzeniach którego jest malutka głowa Buddy. Stąd jedziemy na Złotą Górę
– daleko, ale warto, widoki nas rozczarowały, ale sama świątynia
rewelacyjna.
Wracając oglądamy wielkiego leżącego Buddę w Wat Lokkayasutharam – jest wielki!
Google Earth nie kłamie ;)
Oddajemy
rowery i wybieramy się do Kanchanaburi. Jedziemy najpierw lokalnym
autobusem do Suphanaburi (yellow bus no. 703), a dalej do Kanchanburi
autobusem 411 – podróż trwa 4 godziny. Autobusy są lepsze niż pekaesy –
brak okien, co przy 35-40 st. C jest atutem, pod sufitem zamontowane
głośniki, drewniana podłoga i wypolerowane jak lustro metalowe ściany i
sufit – rewelacja. W Ajucie za super klimatyzowany autobus na tej trasie
kursujący jeden raz dzienni (8 lub 9 rano) wołali po 390 TBH/os.,
lokalne autobusy na tej samej trasie łącznie wyszły nas na 2 osoby 220
TBH (ok. 1.5 godziny dłużej, ale nie trzeba się chronić przed
masakrującą klimą – mając na względzie lokalne atrakcje to jest
ciekawsze i bardziej autentyczne niż sanie na Morskie Oko czy
podziwianie łańcucha na tygrysie w Tiger Temple).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz