Rok 2020 to był dziwny, trudny czas – tak wiele się zmieniło, szczególnie w sposobie podróżowania, zwiedzania i spędzania wolnego czasu. Ciężko było cokolwiek zaplanować, a jak już się coś „ogarnęło”, to do samego końca istniało ryzyko, że te plany legną w gruzach – oczywiście powód był jeden - COVID 19.
Na szczęście, na początku roku, w błogiej nieświadomości tego, co ma nastąpić na wiosnę, zwiedziliśmy Ateny. To był szybki, styczniowy wyjazd rodzinny. Styczeń wcale nie jest zły na zwiedzanie typowo ciepłych krajów – przekonaliśmy się o tym już wielokrotnie.
Było cudownie – pyszne jedzenie w ateńskich tawernach, maska Agamemnona i inne bezcenne zabytki w muzeach, zachód słońca na wzgórzu, gdzie po jednej stronie mamy widok na Akropol, a po drugiej na morze, stadion olimpijski, ogrody miejskie, wieczorne spacery po Anafiotice i starym mieście, niesamowite ruiny, jak np. Agora i w końcu wisienka na torcie – sam Akropol zdobyty w krótkim rękawku w prawie letniej pogodzie.
Wówczas tego nie wiedzieliśmy, ale lot do Aten miał być ostatnim naszym lotem na bardzo długi czas. Hasło „Zostań w domu” wzięliśmy sobie do serca i przez 3 miesiące praktycznie nigdzie nie jeździliśmy. Jedyne plany, jakie mogliśmy nieśmiało robić w tej sytuacji, wiązały się z wyjazdem na wakacje samochodem, najlepiej pod namiot. I tak padło na rejon pojezierza salzburskiego i Alpy w Austrii. Wbrew pozorom o miejsce na campingu pod namiotem wcale nie było łatwo – większość miejsc była zarezerwowana, albo pojawiała się informacja, że można przyjechać, ale nie ma gwarancji, że znajdzie się wolna parcela. Planowanie wyjazdu do Austrii, tras rowerowych i zwiedzania przyjemnie umilało nam przygnębiające wiosenne wieczory, a myśl o tym, że niebawem otworzą się granice napawała optymizmem. Dopiero w czerwcu, zaczęliśmy dłuższe weekendowe wypady na rowery: Żabie Doły w Bytomiu, zamek w Chudowie, odwiedziliśmy też Rybołówkę i Śląski Ogród Botaniczny w Mikołowie i Ogrody Kapias niedaleko Goczałkowic. W lipcu również weekendowo i rowerowo spędzaliśmy czas w lublinieckich lasach pod namiotem. Udało nam się spędzić niezapomniany weekend w małopolskim słynnym Zalipiu, zobaczyć malowane chaty i spać w stuletniej chałupie, wprawdzie nie malowanej, ale za to oryginalnej, przejechać rowerami przepiękny odcinek trasy Velo Dunajec i Wiślanej Trasy Rowerowej, zmoknąć w ulewnym deszczu, przeprawić się promem tuż przed burzą. Przedzierając się przez zarośla i błoto z rowerami, wpadając w błotne kałuże, odganiając się od roju komarów, dotarliśmy na cypel, gdzie Dunajec łączy się Wisłą.
W końcu doczekaliśmy się wyjazdu na wakacje do Austrii. Odetchnęliśmy z ulgą, gdy dowiedzieliśmy się, że udało się zarezerwować miejsce na campingu i noclegi w pensjonatach.
Rejon austriackich Alp nas zachwycił, soczysta zieleń górskich stoków, przepiękne szlaki turystyczne, dostępne dla każdego dzięki wielu górskim kolejkom. Szczególnie oczekiwaliśmy wjazdu na lodowiec Dachstein i mieliśmy to ogromne szczęście, że trafiliśmy z rezerwacją na najlepszą możliwą pogodę! Rzucanie się śnieżkami i zjazd na „jabłuszku” w środku lata? Proszę bardzo! Na lodowcu to możliwe!
Wiedeń jest wyjątkowy, bo to ogromne miasto daje możliwość zwiedzania go na rowerze.
W ostatnim tygodniu sierpnia pogoda była przepiękna, więc spontanicznie zarezerwowaliśmy noclegi przy trasie rowerowej Velo Czorsztyn. Objechaliśmy jezioro włącznie ze zwiedzaniem drewnianego kościółka w Dębnie. Maleńki gotycki kościół pw. Św. Michała Archanioła z wieku XV. Wpisany jest na listę zabytków UNESCO i uważany za jeden z najpiękniejszych kościółków drewnianych na całym świecie. Byliśmy też na zamku w Nidzicy i Czorsztynie, do którego przeprawiliśmy się rowerowym promem. Kolejnego dnia pojechaliśmy do Szczawnicy na trasę rowerową wzdłuż Dunajca, aż na Słowację do Czerwonego Klasztoru. Ta trasa może i piękna, ale liczba turystów nieco nas przytłoczyła.
Początek września rozpieszczał nas śliczną pogodą i letnim słońcem, więc również w weekend postanowiliśmy wypróbować trasę rowerową Meandry Odry, wdrapać się na widokową wieżę, z której można podziwiać naturalnie niczym nieskrępowaną i nieuregulowaną przez człowieka przyrodę, stanąć na półwyspie, gdzie Olza łączy się z Odrą – tym razem bez przedzierania się przez krzaki.
We wrześniu odwiedziliśmy też kompleks hutniczy Vitkowice w Ostrawie – trzeba przyznać, że zrobił na nas wrażenie, choć nie wspinaliśmy się na wielki piec i cały kompleks oglądaliśmy z dołu. Lubimy Czechy, więc ma początku października znowu postanowiliśmy tam wyskoczyć na weekend. Na nocleg zatrzymaliśmy się w Panskym Młynie skąd niedaleko na trasy rowerowe wzdłuż Moravicy i do obu zamków, jakie zwiedzaliśmy w okolicach – Hradec nad Moravicí oraz Zámek Raduň. Opawa też wydała nam się przyjemna, choć radość spaceru po mieście nieco zepsuła pogoda. I przyszła jesień, covid uderzył ze zdwojoną siłą. Plan spędzenia sylwestrowej nocy i Nowego Roku w Bieszczadach się nie powiódł, rezerwacja odwołana, ale jesteśmy zdrowi, a to najważniejsze. Pozostały spacerki w okolicach po lesie i nadzieja, że rok 2021 będzie lepszy i spokojniejszy.
grudnia 31, 2020
Pacynkowe podsumowanie 2020 roku
Afryka
(10)
Anglia
(4)
Azja
(37)
Bali
(9)
Bałkany
(18)
Bośnia i Hercegowina
(5)
Cypr
(15)
Czarnogóra
(9)
Czechy
(4)
Egipt
(2)
Europa
(171)
Francja
(18)
Grecja
(15)
Hiszpania
(18)
Holandia
(2)
Indonezja
(12)
Litwa
(4)
Majorka
(7)
Malezja
(9)
Malezja-Tajlandia-Singapur
(15)
Maroko
(7)
Niemcy
(21)
Norwegia
(1)
Podróże których nie było
(1)
Polska
(20)
Singapur
(7)
Szwajcaria Saksońska
(7)
Szwecja
(1)
Słowacja
(1)
Tajlandia
(13)
Teneryfa
(10)
Tunezja
(1)
Wielka Brytania
(4)
Wyspy Kanaryjskie
(10)
Węgry
(11)
Włochy
(22)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz