sierpnia 21, 2020

Po Wiedniu na rowerach - dzień pierwszy

W Wiedniu byliśmy z Maćkiem wcześniej, ja nawet dwa razy, ale wtedy problem parkowania nas w ogóle nie dotyczył, bo to były wycieczki zorganizowane. Teraz, gdy jesteśmy tu własnym samochodem parkowanie było dość ważnym problemem. Mieszkamy jakieś 4 km od Pałacu Schönbrunn, więc do starego miasta mamy kawałek. Parkowanie samochodu na kilka godzin w centrum to problem, ale przecież mamy rowery!
Sprawdziliśmy, drogi rowerowe w Wiedniu są bardzo popularne i prowadzą do ścisłego centrum! Taki rodzaj komunikacji wybiera wielu wiedeńczyków, więc na drogach rowerowych bywa tłoczno i jednak trzeba uważać, bo śmigają szybko, ale za to jest przyjemność z jazdy i możliwość zatrzymania się, gdzie masz ochotę. Nie wspomnę już o korzyściach z oszczędności na biletach komunikacji miejskiej, za które można np. poszaleć w wiedeńskim wesołym miasteczku - ale o tym później.Jeszcze w dniu przyjazdu, wieczorem zwiedzaliśmy Pałac Schönbrunn.
Ogrody robią niesamowite wrażenie!
Droga do Hofbugra liczy oko 9 km, tam przypinamy rowery i zwiedzamy już pieszo najpiękniejsze zakątki Wiednia. I właśnie wtedy zdajemy sobie sprawę z tego, że wszystkie poprzednie zorganizowane z biurami podróży wizyty w Wiedniu są tylko namiastką tego, co można zobaczyć, poczuć i przeżyć samemu. Nie mam tu na myśli wstępów do wiedeńskich muzeów, jak np. Sisi Museum. Wiedeń, dzięki "spacerowaniu" bez jakiegoś narzuconego z góry czasu, przewodnika prowadzącego w najbardziej znane miejsca i omijającego te mniej znane, pokazuje zupełnie inną twarz. A to jakaś uliczka się nam spodoba, a to jakaś kamienica zachęca, by podejść bliżej lub zajrzeć, co kryje się w sąsiedniej uliczce. Oczywiście plan zwiedzania był i najważniejsze zabytki też, ale był nasz! Tak przypadkiem zawędrowawszy do dzielnicy żydowskiej, gdzie w latach 80-tych miał miejsce zamach terrorystyczny, weszliśmy do kościoła grekokatolickiego, który nie był w planie zwiedzania. Za to nie wypiliśmy kawy w starej kawiarni i cukierni Demel, co planowaliśmy. To właśnie tutaj pracował cukiernik, który wymyślił słynny tort Sacher. Nie wiemy dlaczego, ale lokal został zamknięty. Nawet po sklepie ze słodkościami nie ma już śladu. Został tylko szyld. Największe wrażenie robi oczywiście katedra, ale inne kościoły są też piękne, np. najwęższy kościół w Wiedniu.
Nasza trasa zwiedzania zawierała oczywiście najważniejsze zabytki Wiednia, przeszliśmy się też ulicą handlową, gdzie Prada, Gucci i Armani mają się świetnie i zjedliśmy smaczne lody (podaje nazwę knajpki, bo za tę samą cenę 1.5 E za gałkę przy katedrze są niesmaczne lody z budki.) Zanoni & Zanoni Vienna lody smaczne! A tak a propos knajpek, to jedliśmy obiad w pakistańskiej knajpce, gdzie obowiązuje zasada eat what you want and pay as you wish - jedz co chcesz i płać, ile chcesz. Oznacza to, że wybierasz sobie z samoobsługowego bufetu ( kilka dań do wyboru) to, na co masz ochotę i płacisz za to, ile uważasz. Oczywiście masz prawo zapłacić nawet 1 E, ale zwyczajowo płaci się co najmniej 5 E za dowolne dania plus wodę i deser z mango. Dzisiaj był akurat ryż, chlebek nann, curry z kurczaka i jakieś dwa inne sosy, sałata z sosem miętowo -jogurtowym, soczewica i szpinak, a na deser ryż z mango.
Po obiedzie pojechaliśmy do parku Prater. Jest to park rozrywki połączony z zielonym parkiem, gdzie wypoczywają mieszkańcy Wiednia. Chłopaki sprawdzili, jak lata się na najwyższej na świecie karuzeli łańcuchowej, chcieli mnie namówić, ale nie miałam odwagi. Wstęp do parku rozrywki jest bezpłatny, a poszczególne atrakcje są płatne od 3.5 W do 15 E w zależności od karuzeli. Jest tam też cała masa barów i knajpek. Do domu wracaliśmy już po zmroku, drogami rowerowymi jakieś 14 km.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger