Mamy
oczywiście swoją listę miejsc, które na pewno chcemy zobaczyć,
ale w okolicy Pau zdajemy się na wiedzę cioci. To ona staje się
naszym przewodnikiem po małych, uroczych miejscowościach, o których
wiedzą tylko wtajemniczeni. Poza tym Kristina jest miłośniczką
podróżowania i zwiedzania, więc dokładnie wie, co nam polecić.
Jedziemy razem do Morlaas. Oglądamy tam bardzo stary XII wieczny
kościół ze zdobionym portykiem. Potem jedziemy do Simacourbe –
znajduje się tam typowa i w całości zachowana szlachecka zabudowa
z ostatnim w tym regionie oryginalnym gołębnikiem z XVI w.
Spacerując po wiosce, przypadkowo trafiamy na rozgrywki pelote
basque - gry charakterystycznej dla kraju Basków. W całym regionie
niemal każde miasto i każda wioska, nawet najmniejsza, posiadają
frontón,
czyli specjalny kort przypominający trochę kort do squasha z tym,
że ściana do uderzania ma charakterystyczny kształt. Zawodnicy
rzucają piłką, która jest odbijana od ściany z prędkością
nawet do 300 km/h za pomocą specjalnych rakiet z drewna. Olaf miał
okazję potrzymać sobie zarówno piłkę jak i rakietę do gry.
Kiepską
pogodę i odwołany z jej powodu festyn rekompensuje piękna zabudowa
zabytkowej wioski. Choć całe jej przejście zajmuje może 30 minut,
jest to miejsce bardzo urokliwe. Skręcamy w dróżkę za domem, bo
drogowskaz wskazuje zejście do fontanny dwóch sióstr, gdzie dawnej
kobiety z wioski robiły pranie. Po drodze przechodzimy też przez
bambusowy. Olaf mówi „Wow! Dżungla!”, ciocia odpowiada, że
bambus rośnie w wielu miejscach w tym regionie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz