Dzień 11 niedziela 02.08.2015
Przyszedł
czas na najdłuższą wycieczkę podczas całego naszego pobytu.
Jedziemy na wchód wyspy, docelowo na półwysep Greko, ale po drodze
chcemy jeszcze wiele zobaczyć. Wstajemy jak najwcześniej się da –
czyli w naszym przypadku o 6 rano i około 8 wyjeżdżamy. Pierwszy
punkt wycieczki jest może mało interesujący dla kogoś, kto nie ma
pojęcia, co ogląda, ale gdy popatrzymy na budowle pozostałe po
najstarszej neolitycznej wiosce, mając świadomość, ile tysięcy
lat maja te ruiny, doświadczymy dziwnego uczucia, tego, które
podświadomie mówi Ci, że drzewo dające przyjemny cień było być
może świadkiem tamtych czasów, a teraz stoisz tuż obok, twój
czas minie, a te kamienie i drzewo zostaną, a po Tobie przyjdą je
oglądać inni.
Od 1998 roku wioska wpisana jest na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. Wioska Choirokoitia (Khirokitia) jest usytuowana w dolinie Maroni u podnóża gór Trodos, tuż przy autostradzie prowadzącej do Larnaki. Otwarte codziennie od 8:30 do 19:30, wstęp 2.5 E. O godzinie 9:30 w niedzielę, w szczycie sezonu zwiedzało się rewelacyjnie - nikogo nie było. Domy które tu odkryto w 1934r., powstały około V wieku przed naszą erą. Ruiny znajdują się na dość stromym zboczu, więc troszkę trzeba się powspinać po schodach, żeby dojść do muru otaczającego wioskę, co może nie miałoby dużego znaczenia, gdyby nie fakt, że rano temperatura w cieniu wynosiła 33 stopnie. Na samym dole znajdują zrekonstruowane domki, które przypominają ule. Jest to jedno z najważniejszych miejsc prehistorycznych w rejonie śródziemnomorskim! Na pewno to tu mieszkali pierwsi mieszkańcy wyspy.
Od 1998 roku wioska wpisana jest na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. Wioska Choirokoitia (Khirokitia) jest usytuowana w dolinie Maroni u podnóża gór Trodos, tuż przy autostradzie prowadzącej do Larnaki. Otwarte codziennie od 8:30 do 19:30, wstęp 2.5 E. O godzinie 9:30 w niedzielę, w szczycie sezonu zwiedzało się rewelacyjnie - nikogo nie było. Domy które tu odkryto w 1934r., powstały około V wieku przed naszą erą. Ruiny znajdują się na dość stromym zboczu, więc troszkę trzeba się powspinać po schodach, żeby dojść do muru otaczającego wioskę, co może nie miałoby dużego znaczenia, gdyby nie fakt, że rano temperatura w cieniu wynosiła 33 stopnie. Na samym dole znajdują zrekonstruowane domki, które przypominają ule. Jest to jedno z najważniejszych miejsc prehistorycznych w rejonie śródziemnomorskim! Na pewno to tu mieszkali pierwsi mieszkańcy wyspy.

Kato
Lefkara to nie „ta” Lefkara, do której autobusy zabierają
wycieczki fakultatywne. Przekonaliśmy się o tym, chodząc po ładnej
wiosce, gdzie nikt nas nie namawiał do zakupu pamiątek, koronek
ani biżuterii. Miejscowość jest bardzo ładna i architektura
równinie ciekawa, co w Pano Lefkara. Potem pojechaliśmy do
właściwej Lefakry (Pano Lefkara). Aby dostać się do parkingu,
musieliśmy przejechać przez wioskę, co przynajmniej u mnie
podnosiło ciśnienie z powodu wąskich uliczek dwukierunkowych,
gdzie mieścił się ledwo jeden samochód, więc bardzo trzeba było
uważać. Miasteczko słynie z wyrobu srebrnej biżuterii i koronek,
dodatkowo jest bardzo popularne, dlatego lokalni sprzedawcy
przyzwyczajeni do ciągłego napływu wycieczek są nieco nachalni.
Nam to oczywiście nie zepsuło zwiedzania, ale pozostawiło odczucie
lekkiej irytacji, tym bardziej, że obrusy rzekomo tradycyjne
cypryjskie widziałam na targowisku w Polsce, w Wiśle, i nie za 30 E
tylko za 30 zł. Oczywiście można znaleźć też piękne,
tradycyjne, ręcznie wyrabiane koronkowe obrusy, które dorównywałyby
temu, jaki zakupił do katedry mediolańskiej sam Leonardo da Vinci,
ale raczej nas na to nie stać.
Kolejny
przystanek robimy przed miasteczkiem Aja Napa. Nissi Beach jest
opisywana jako najlepsza plaża na Cyprze południowym i zarazem jako
najbardziej komercyjna, głośna i imprezowa.
Powiem
szczerze, że przeczytawszy różne opinie na temat tej plaży, nie
chciałam się tam kąpać, tylko zrobić kilka zdjęć. Gdy jednak
dotarliśmy do celu i znaleźliśmy miejsce na parkingu, a termometr
w samochodzie pokazał 40 stopni, poszliśmy na tę najsłynniejszą
plażę. I niech mi ktoś teraz powie, że na Cyprze nie ma ładnych
plaż! Wystarczy odejść od masakrującej i przytłaczającej części
z leżakami w stronę piaszczystej i pięknej plaży tuż za barem o
wdzięcznej nazwie PUMA i jesteśmy w raju! Dodam tylko, że w
szczycie sezonu i w niedzielę, więc wnioskuję, ze w innych
okolicznościach będzie jeszcze lepiej. Woda - cud, miód, malina!
Piękna, przejrzysta i płytka, a pod nogami biały piasek. Olaf może
bezpiecznie bawić się w wodzie.
Maciek podpłynął troszkę do tej „głośnej strony” i polecił mi tę specyficzną „wyprawę” jako rewelacyjne doświadczenie socjologiczne, więc nie mogłam się oprzeć pokusie! Płynę i płynę, nareszcie robi się głębiej, zimniej, nie ma wokół mnie ludzi. Potem przedzieram się na drugą, głośniejszą stronę i obserwuję ludzi. Większość osobników zasiedlających akwen wody dochodzącej w tym miejscu do pępka stanowią mężczyźni w wieku młodym, tworzący przeważnie w większe kręgi. Część z nich wypoczywa aktywnie, grając w piłkę, inni uprawiają „moczing” (siedzą w wodzie do pasa, ale wystawiają tylko głowę), jeszcze inni intensywnie trenują „drinking&moczing”. Krótka dygresja: Wszystko to jest możliwe, ponieważ woda na Nissi jest wyjątkowo płytka i mając wodę po pachy, młodzi ludzie imprezują na całego. Śpiewają, tańczą w wodzie, co nie jest trudne, bo muza tak ryczy z brzegu, że nie sposób porozmawiać. Ci, którzy pragną wykazać się swym męstwem, przechodzą płytką wodą na wysepkę, by tam - wbrew temu, co głosi wielki napis, że skakanie jest niebezpieczne - skaczą ze skałek do wody. Ta część plaży stanowi zdecydowanie wspaniałe pole obserwacji. Wracam. Wystarczy się oddalić i mam biały piasek, wolną przestrzeń, ciszę i spokój.
Oczywiście te wszystkie kąśliwe uwagi o plaży w Nissi wynikają z tego, że czasy szalonych imprez od rana do wieczora nas już nie dotyczą, ale gdybym miała ze 20 lat mniej, na pewno by mi się tam podobało. Nissi polecamy szczerze ludziom młodym i spragnionym imprez, choć dla rodzin z dziećmi tez jest super, tylko dalej od głównych barów. Za barem Puma jest już prawie cicho, spokojnie, dużo ładnego piasku i mało ludzi.
Maciek podpłynął troszkę do tej „głośnej strony” i polecił mi tę specyficzną „wyprawę” jako rewelacyjne doświadczenie socjologiczne, więc nie mogłam się oprzeć pokusie! Płynę i płynę, nareszcie robi się głębiej, zimniej, nie ma wokół mnie ludzi. Potem przedzieram się na drugą, głośniejszą stronę i obserwuję ludzi. Większość osobników zasiedlających akwen wody dochodzącej w tym miejscu do pępka stanowią mężczyźni w wieku młodym, tworzący przeważnie w większe kręgi. Część z nich wypoczywa aktywnie, grając w piłkę, inni uprawiają „moczing” (siedzą w wodzie do pasa, ale wystawiają tylko głowę), jeszcze inni intensywnie trenują „drinking&moczing”. Krótka dygresja: Wszystko to jest możliwe, ponieważ woda na Nissi jest wyjątkowo płytka i mając wodę po pachy, młodzi ludzie imprezują na całego. Śpiewają, tańczą w wodzie, co nie jest trudne, bo muza tak ryczy z brzegu, że nie sposób porozmawiać. Ci, którzy pragną wykazać się swym męstwem, przechodzą płytką wodą na wysepkę, by tam - wbrew temu, co głosi wielki napis, że skakanie jest niebezpieczne - skaczą ze skałek do wody. Ta część plaży stanowi zdecydowanie wspaniałe pole obserwacji. Wracam. Wystarczy się oddalić i mam biały piasek, wolną przestrzeń, ciszę i spokój.
Oczywiście te wszystkie kąśliwe uwagi o plaży w Nissi wynikają z tego, że czasy szalonych imprez od rana do wieczora nas już nie dotyczą, ale gdybym miała ze 20 lat mniej, na pewno by mi się tam podobało. Nissi polecamy szczerze ludziom młodym i spragnionym imprez, choć dla rodzin z dziećmi tez jest super, tylko dalej od głównych barów. Za barem Puma jest już prawie cicho, spokojnie, dużo ładnego piasku i mało ludzi.
Plaża
Konnos w naszym planie miała być alternatywą dla Nissi, bo
zakładałam, że na Nissi będzie tłoczno i głośno, i nie
wytrzymamy tam na tyle długo, żeby się wykąpać. Za to w odludnej
zatoce na pewno znajdziemy kawałek własnego raju. No i okazało się
odwrotnie. Dobrze, że byliśmy na Nissi dłużej, bo zatoka Knnonos,
wprawdzie piękną jest tak jak się spodziewałam,
ale…Prawdopodobnie wielu ludzi lubi takie małe ciche zatoczki,
które niestety potem są zatłoczone. Ciężko było zaparkować,
później znaleźć miejsce na małej plaży. Woda jest przyjemnie
płytka, ale była nieco zmącona od ilości dzieciaków, więc
dopiero za skałkami widać było jej krystaliczną przejrzystość i
piękny kolor. Za to pod nogami żadnych skałek i kamieni –
idealna zatoczka dla maluchów.
Po kąpieli podjechaliśmy do miejsca na Cavo Greco, gdzie znajduje się mała kapliczka i skała, z której tradycyjnie śmiałkowie wykonują skoki do wody. Trzeba przyznać, że robi to dość duże wrażenie. Wydaje się nieco niebezpieczne, ale jest widowiskowe. Dalej oglądamy naturalny skalany mostek – nie sposób go nie zauważyć, bo zwykle stoi obok kilku ludzi robiąc zdjęcia. Zachód słońca dodaje uroku i tajemniczości temu miejscu. Potem jedziemy w kierunku brytyjskiej bazy wojskowej, gdzie znajduje się punkt widokowy i idealne miejsce do oglądania zachodu słońca. Jedyne, co nas irytowało, to przypływające na zachód słońca łodzie wycieczkowe z Aja Napy wypełnione imprezowiczami i didżejem grającym bardzo głośną muzykę umpa umpa, którą, uwierzcie, było bardzo głośno słychać przez cały czas. Zdecydowanie nie pasuje mi to do romantycznego zachodu słońca na wysokim klifie. Te przepływające imprezowe statki, to jakaś plaga na Cyprze (niestety). Kiedy jesteśmy na Coral Bay też około południa przypływa jeden taki imprezowicz i wyje z głośników. Tak czy inaczej, zachód słońca jest bardzo przyjemny na Cavo Greco. Gdy wracamy już po zachodzie, Aja Napa błyszczy, świeci i gra…
Po kąpieli podjechaliśmy do miejsca na Cavo Greco, gdzie znajduje się mała kapliczka i skała, z której tradycyjnie śmiałkowie wykonują skoki do wody. Trzeba przyznać, że robi to dość duże wrażenie. Wydaje się nieco niebezpieczne, ale jest widowiskowe. Dalej oglądamy naturalny skalany mostek – nie sposób go nie zauważyć, bo zwykle stoi obok kilku ludzi robiąc zdjęcia. Zachód słońca dodaje uroku i tajemniczości temu miejscu. Potem jedziemy w kierunku brytyjskiej bazy wojskowej, gdzie znajduje się punkt widokowy i idealne miejsce do oglądania zachodu słońca. Jedyne, co nas irytowało, to przypływające na zachód słońca łodzie wycieczkowe z Aja Napy wypełnione imprezowiczami i didżejem grającym bardzo głośną muzykę umpa umpa, którą, uwierzcie, było bardzo głośno słychać przez cały czas. Zdecydowanie nie pasuje mi to do romantycznego zachodu słońca na wysokim klifie. Te przepływające imprezowe statki, to jakaś plaga na Cyprze (niestety). Kiedy jesteśmy na Coral Bay też około południa przypływa jeden taki imprezowicz i wyje z głośników. Tak czy inaczej, zachód słońca jest bardzo przyjemny na Cavo Greco. Gdy wracamy już po zachodzie, Aja Napa błyszczy, świeci i gra…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz