października 15, 2014

2 w 1 - czyli Toskania i Amazonia w Europie Środkowej


Nie wiem dlaczego, ale lubię określenia typu: Polskie Carcassonne, Morawskie Betlejem, Bałtycka Majorka lub Szwajcaria Kaszubska. Może i są śmieszne, może ktoś uważać, że jest to tylko chęć dorównania tym najpiękniejszym i znanym miejscom na świecie, ale ja się z tym nie zgadzam. Dzięki takim nazwom wiemy, czego się po danych regionach spodziewać i chociaż zwykle daleko im do oryginału, są piękne na swój sposób. Kto nie był w Toskanii lub nie odwiedził francuskich winnic, bo „za daleko", "bo za drogo”, a lubi małe klimatyczne miasteczka i chciałby dowiedzieć się czegoś o produkcji wina lub doświadczyć niewątpliwej przyjemności degustacji tego szlachetnego trunku, niech odwiedzi Południowe Morawy!





Do tego wyjazdu już dość dawno zainspirowały nas kadry z filmu „Młode wino” (tytuł org. Bobule). Pomijając świetny film, zachwyciły nas krajobrazy i klimat małych winiarskich miasteczek. W końcu, po latach, postanowiliśmy tam pojechać na miesiąc przed winobraniem, kiedy to dojrzałe już kiście winogron pięknie prezentują się w świetle zachodzącego słońca.




Dzień pierwszy – Znojmo

Plan był prosty, ale jak zwykle w czasie zbierania informacji o regionie, okazało się, że jest tam zdecydowanie więcej atrakcji niż przypuszczaliśmy, że podczas jednego przedłużonego weekendu nie damy rady zobaczyć i doświadczyć wszystkiego, dlatego podzieliśmy nasz plan na 2 części. Jedna, zachodnia część, już za nami, a druga (wschodnia) czeka na odkrycie i kolejny dłuższy weekend.

Długi sierpniowy weekend (piątek, sobota, niedziela) aż się prosi, żeby jakoś zagospodarować przypadające po sobie dni. Oczywiście świadomi tego faktu są również inni zmotoryzowani turyści, więc jesteśmy przygotowani na korki, tym bardziej, że część naszej drogi stanowi popularna trasa na Bałkany. Nie chcieliśmy z tego powodu jechać w czwartek (mieliśmy nosa, bo korki w czwartkowy wieczór były ogromne) i wracać w niedzielę. Droga do Brna była całkiem znośna, spodziewaliśmy się wzmożonego ruchu również w piątek, więc pojechaliśmy rano, ale i tak nie uniknęliśmy kolejki po winiety i stania w korku, gdzie jednak większość tablic była z Polski. Za Brnem było już całkiem luźno. Po przyjeździe do Znojma i zakwaterowaniu w pensjonacie „U Parku” poszliśmy na spacer po miasteczku słynącym z pięknej zabudowy, zabytków (kościoły, średniowieczna rotunda) i położenia tuż nad rzeką Dyją.


 


Znojmo znane jest też ze średniowiecznego klasztoru, w którego piwnicach leżakują wina z pobliskich winnic. Ponadto rozpoczynają się tutaj szlaki piesze do parku narodowego i do jednej z najstarszych winnic w Europie!
Miasteczko nas urzekło. Jego zabytki, brukowane uliczki, piwniczki winne i słynne podziemia.

 Znojemskie podziemia to jeden z najbardziej rozległych podziemnych labiryntów w Europie Środkowej, których początki sięgają XIV wieku. Skomplikowana sieć podziemnych korytarzy do dziś zachwyca mądrze zbudowanymi szybami wentylacyjnymi, kominami i studniami. Łączna długość korytarzy wynosi ok. 27 km, tworzą one czteropiętrowy kompleks pod historycznym centrum miasta.
Pierwotnie były to piwnice do przechowywania produktów rolnych i wina, które miał każdy mieszczański dom. Spacer w podziemiach musieliśmy sobie zostawić na inną okazję, ponieważ wstęp z trzylatkiem jest wykluczony. Jest kilka możliwości zwiedzania - „z adrenaliną” lub wersja klasyczna. Trasa z adrenaliną ma 3 warianty: łatwy, średni i trudny i koszty: 110,130 i 200 koron za osobę. Zanim kupisz bilet, lepiej upewnić się, czy zmieścisz się w najmniejszym korytarzu pod ziemią, dlatego musisz przejść przez testową ramę ustawioną zraz za kasami.




Oczywiście ramki przetestowaliśmy i powiem tak: na trzecią z tras na pewno bym nie poszła, ale nr 1 i 2 chętnie! Klasyczna trasa po podziemiach też jest zachęcająca, ale tutaj również nie wejdziemy z małym dzieckiem. Szczegóły znajdziemy na
Spacerowaliśmy aż do wieczora, a Olaf poznał starsze od niego rodzeństwo – chłopca i dziewczynkę, z którymi próbował się dogadać.


Jak zwykle potwierdziło się, że dla dzieci różnice językowe nie mają żadnego znaczenia, dlatego ochoczo wracał w ich towarzystwie do domu, bo okazało się, że idziemy w tym samym kierunku.


Informacje o historii i zabytkach miasta oraz podziemiach znajdziecie bez trudu w Internecie. Warto zapoznać się z legendą, jak mieszkańcy podstępem wykorzystali podziemia w obronie przed Szwedami, a ci uznali to za sprawkę samego diabła! W każdym razie, gdy stawiałam stopę na brukowanej uliczce, miałam świadomość, że pod nami znajdują się podziemia, będące świadkami dramatycznych wydarzeń , mrocznych tajemnic i historii. Więcej d poczytania na ten temat w artykule http://podroze.onet.pl/na-weekend/czwarty-poziom-mroku/8z7nd





Do najważniejszych zabytków należą: Rotunda św. Katarzyny, kaplica św Wacława, kościoły św Krzyża i św Michała oraz św Mikołaja oraz wieża ratuszowa. Na uwagę zasługuje też stary miejski browar. W centrum Informacji turystycznej dostaniemy mapki Znojma i okolic










Dzień 2
Nie zawsze jest różowo - czyli bunt Olafa i przepiękne miejsca w okolicznościach trudnych do zniesienia.

Od rana wszystko było „nie tak” – może to syndrom dnia drugiego, albo za mało snu w nocy, bo Olaf nie bardzo chciał iść spać o swojej godzinie. Wstał rano lewą nogą i od razu wszystko było na „nie”. Na szczęście, tego dnia nie wybieraliśmy się do parku narodowego, a jedynie na wycieczkę samochodową po zamkach nad Dyją. Najpierw okazało się, że do austriackiego miasteczka Hardegg nie damy rady dojechać samochodem, a iść z Olafem spory kawałek w takim nastroju, w jakim był, nie było sensu, więc odpuściliśmy.




Dalej pojechaliśmy do Vranova, a tam bunt osiągnął moment kulminacyjny. W samochodzie: „za ciasno” , chodzenie na nóżkach: „nogi bolą”, spacer w nosidełku „nie chcę” , względny kompromis osiągnęliśmy dopiero w wózku, który Maciek musiał wnieść na dość wysoką górę zamkową.


Drugą miejscowością, którą udało się nam odwiedzić był Bitov z zamkiem, którego wnętrza znane są z ekspozycji, jakiej zdecydowanie nie chcieliśmy oglądać, a mianowicie jednej z największych w Europie kolekcji wypchanych psów (!). 


  

Prawie każda z miejscowości położona na Dyją graniczy z parkiem narodowym i z każdego z tych miejsc roztaczają się przepiękne widoki na meandrującą rzekę.
Woda w słoneczną pogodę przypomina lazurową wstążkę przecinającą bujną i zieloną puszczę – coś pięknego! Oglądaliśmy też ruiny starego zamku Cornstejn, z niego widoki były jeszcze ładniejsze. Co do zamków i widoków – cóż.. są piękne, ale w takich okolicznościach człowiek się zastanawia, czy przypadkiem nie przerwać podróży i nie wracać natychmiast do domu. Można by oczywiście taki „gorszy dzień” przesiedzieć w domu, ale byłoby chyba jeszcze gorzej, ponieważ po powrocie do pensjonatu protest jeszcze bardziej się nasilił, a że kamienica jest wiekowa, to przy tej akustyce krzyki wydawały się dwukrotnie głośniejsze niż w rzeczywistości. Wieczorem padliśmy ze zmęczenia, bynajmniej nie fizycznego.
Zdecydowaliśmy, że wstaniemy rano i zobaczymy, jak będzie się czuć Olaf – jeśli tak samo, pakujemy się i wracamy!







Dzień 3 

Nasze naj – czyli Czeska Amazonia i przepiękne winnice 

Jest poranek, nieufni spoglądamy w stronę łóżeczka naszego pierworodnego, który budzi się z uśmiechem na twarzy. Nasz aniołek wstaje i z zadowoleniem wita nowy dzień. Wciąż nieufni, przyglądamy mu się i decydujemy, że może jednak zaryzykujemy i pójdziemy na szlak. Biorąc pod uwagę wczorajsze zachowanie Olafa, wszystkie wcześniejsze założenia oraz  plany co do dzisiejszego 
dnia muszą być elastyczne. Wiemy, że trzeba przygotować różne scenariusze i warianty trasy na wypadek konieczności szybkiego powrotu. Zaczynamy od najłatwiejszej wersji – idziemy szlakiem żółtym ze Znojma w kierunku punktu widokowego Czeskiej Amazonii. 





Park Narodowy Podyjí leży przy granicy z Austrią, a za granicą płynnie łączy się z Parkiem Narodowym Thayatal.  
Dzięki „żelaznej kurtynie“ ten rejon przez dość długi czas był niedostępny, dlatego przyroda zachowała się w nieskalanej formie.
Rzeka Dyja wije się tu powoli, zakręca, tworzy meandry i na swym brzegu omywa skały, winnice, ukwiecone łąki pełne ciepłolubnych roślin i nasłonecznione sady pachnące owocami.

Olaf, kiedy jest z nami gdzieś z dala od domu zawsze pyta. A co dzisiaj robimy? Nasza odpowiedź była najambitniejszą wersję planu – czyli piknik przy skale, huśtający most, winogrona i plac zabaw. Po naszemu: dotarcie do punktu widokowego, następnie dojście do winnicy Sobes i dojście do przystanku autobusowego w Hnanicach. W sumie około 15 km trasy pieszo. Oczywiście mieliśmy też plan awaryjnej ewakuacji w przypadku „buntu”. Olaf zaakceptował i ruszył pieszo szlakiem. Niewiarygodne, ale sam z chęcią przeszedł taki kawal drogi. Czasem wchodził do nosidła, później znów chciał iść pieszo. Wózka nie braliśmy, bo i tak by się nie przydał. Trasa jest piękna i malownicza. Miejscami trzeba być bardzo ostrożnym, idąc z maluchem i najlepiej mieć go w nosidle. 



Na samej górze urządziliśmy piknik, a ponieważ Olaf był zachwycony, postanowiliśmy kontynuować i iść dalej szlakiem do winnicy Sobes. Przypadkowo spotkany przewodnik po parku powiedział nam, że najtrudniejszy odcinek szlaku już za nami i faktycznie dalej to już był spacer. Ale jaki spacer! Te widoki, dzikość przyrody i brak ludzi na szlaku! Odcinek do winnicy Sobes jest przepięknie poprowadzony doliną rzeki. 


W końcu dochodzimy do bujającego się mostu zawieszonego na linkach. Jednorazowo most może przekraczać 6 osób.
Można się było wygłupiać i bujać do woli, ponieważ nie było nikogo oprócz nas. A za mostem piękna ukwiecona łąka i na niej polna droga prowadząca do winnicy.




Tego widoku nie zapomnę do końca życia! Promienie sierpniowego popołudniowego słońca padają na dojrzałe już kiście winogron posadzonych w równe rzędy. Naszym oczom ukazuje się jedna z najlepszych 10 winnic Europy! 










Nie ma tu piwniczki, a jedynie budka z winem, dookoła rowerzyści, właściwie to całe rodziny rowerzystów siedzą na ławeczkach i popijają – jedni po kieliszku, inni po butelce. Pan w budce proponuje kilka rodzajów wina i wskazuje, gdzie rosną krzewy z których wino degustujesz. 


Można więc nie tylko skosztować pysznego wina, ale też zobaczyć, dotknąć, powąchać i poznać dokładnie to, co masz w kieliszku. Spacerowaliśmy chwilę po winnicy, szukając winogron, które nas zachwyciły swym smakiem (Rulandskie Sede vyrob z bobule). Taka sugestia – na Morawach pij białe wino!. Warto dodać, że nie jest drogo, biorąc pod uwagę, że degustujesz również wina z wyższej półki i nie płacisz za całą butelkę, tylko za kieliszek (wino z Sobes posmakowało nawet królowej Elżbiecie II). Oczywiście gdybyś tę samą butelkę wina, którą możesz kupić tutaj, kupił w sklepie w Pradze, to zapłacisz dwukrotnie więcej.










 Po wizycie w winnicy poszliśmy do wsi Hnanice.



W pobliżu jest kilka wsi, gdzie uprawia się winorośl, więc okolica przypomina toskańskie krajobrazy. Po drodze widzieliśmy przepiękne pagórkowate pola skąpane w popołudniowym słońcu. W miasteczku zjedliśmy obiad w knajpce z placem zabaw i pojechaliśmy autobusem miejskim do centrum Znojma. Cała trasa wynosiła ok 15 km sandałem! Następnego dnia mocno to odczułam ;)


Dzień 3 
Ciuchcia, klasztor, malowana piwnica i powrót


Ostatniego dnia idziemy na przystanek turystycznego pociągu – atrakcja głównie dla maluchów. Ciuchcia jeździ ze Znojma do klasztoru Louka. Olaf czekał na tę przejażdżkę już od dawna i bardzo mu się podobało. Nam – średnio ;) Ciuchcia jedzie bardzo wolno i zatrzymuje się przez chwilę w miejscach, gdzie warto wyjść i zrobić zdjęcia oraz posłuchać informacji o zabytkach.
Oczywiście, my już byliśmy w tych wszystkich miejscach wcześniejszej. Najgorsze są jednak spaliny, które niestety wdychamy, więc dobrze usiąść jak najdalej, żeby ich nie czuć. 















Po dotarciu na końcową staję, weszliśmy do klasztoru, zapytać o możliwość zwiedzania wnętrz, krypty i muzeum winiarstwa. Niestety, musielibyśmy czekać jeszcze godzinę na grupę i przewodnika. Sama wycieczka trwa ponad godzinę, więc zdecydowaliśmy, że rezygnujemy. Jednak bardzo miły pan, widząc nasze rozczarowanie, pozwolił nam wejść do ostatniej komnaty, gdzie kończy się zwiedzanie. Byliśmy tam całkiem sami!

 

W klasztorze można degustować miejscowe wina. Jeśli zwiedzamy, taka degustacja jest już w cenie biletu. Ja spróbowałam dwa rodzaje wina, ale jakoś mi nie posmakowały. Sądzę, że czynnikiem decydującym w tej kwestii były: zbyt wczesna godzina i złe samopoczucie po 40 minutowym wdychaniu spalin z ciuchci ;)










Postanowiliśmy pochodzić po terenie klasztoru, który nadal wymaga wielu nakładów finansowych, a jego większa część jest zaniedbana i zniszczona. Dobrze, że chociaż część tego kompleksu znalazła prywatnego właściciela. Znovin wykorzystał klasztorne piwnice do składowania win.




Powrót ciuchcią do Znojma był zdecydowanie krótszy i przyjemniejszy, a trasa ciekawsza. Potem pojechaliśmy zobaczyć słynną malowaną piwnicę.



Przepiękna piwnica win z malowidłami ludowego artysty została wykopana w piaskowcowym zboczu nad Szatowem. Wchodzimy do podziemia. Główny korytarz i ściany przyległych pomieszczeń ozdabiają fantastycznie kolorowe obrazy, które wykonał Maxmillian Appeltauer z Szatowa, znany ze swoich zdolności plastycznych. Pracował tutaj w latach 1938 - 1968 w każdą niedzielę. Nie powstrzymała go nawet utrata ręki w czasie drugiej wojny światowej. Olafowi podobały się najbardziej postaci z bajek.



Do domu dojechaliśmy w miarę szybko i bez korków. Pierwotny plan zakładał jeszcze postój w okolicach Morawskiego Krasu, ale wówczas na miejsce dojechalibyśmy późnym wieczorem, a zależało nam na położeniu Olafa spać o normalnej godzinie.

Południowe Morawy musimy zobaczyć raz jeszcze! Tym razem ich część wschodnią. 

1 komentarz:

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger