sierpnia 31, 2014

Morawskie Betlejem i miasto kapeluszy


Wyszukiwanie miejscowości interesujących pod względem kulturowym i przyrodniczym jest na tyle fascynujące, że mogłabym to robić nieustannie – niestety – jest to również dość czasochłonne zajęcie. Na szczęście od czasu do czasu udaje nam się znaleźć idealne miejsca na weekendowe wyjazdy.



 
Tak oto nasz kolejny weekend spędzamy w Morawskim Betlejem i Mieście Kapeluszy.
Gdy tylko zobaczyłam zdjęcia i opis miasteczka Stramberk – od razu pomyślałam, że musimy tam pojechać. Jak to możliwe, że mieszkamy tak blisko granicy naszych południowych sąsiadów i nic o nim do tej pory nie wiedzieliśmy? Jest śliczne, bajkowe i ma tak wiele do zaoferowania przyjezdnym.


Wyjeżdżamy rano w sobotę i jedziemy autostradą w kierunku Ostrawy. Jak się okazuje, do Ostrawy nie obowiązują winiety czeskie, a jak się dalej wybierze odpowiednie drogi, to do celu dojedziemy również drogami bezpłatnymi, które mają bardzo dobrą jakość. Na miejsce docieramy po godzinie i czterdziestu minutach.
Stramberk, górskie miasteczko, położone jest w Beskidach między zalesionymi pagórkami. Widzimy je już z daleka, ponieważ wznosi się nad nim wieża zamku, jakiego nie widzieliśmy nigdzie indziej. Wysoko nad miastem wznoszą się ruiny zamku Strallenberg, z cylindryczną wieżą o nazwie Truba.
 
Trzeba przyznać, że nie jest łatwo znaleźć miejsce do parkowania, dlatego postanawiamy zatrzymać się na bezpłatnym parkingu obok dawnego kamieniołomu przekształconego w rezerwat o nazwie Kamenarka.
Jest to nieużywany kamieniom wapienny z oczkiem wodnym. Już w średniowieczu wydobywano tu wapień aż do 1880 roku. W blokach skalnych można znaleźć różne skamieniałości, są tu też poprowadzone trasy do wspinaczki skałkowej.

Jest bardzo gorąco, spacerujemy po dnie kamieniołomu, oglądając traszki w oczku wodnym, potem idziemy na górę, skąd mamy ładny widok. Dalej droga prowadzi nas do drugiego mniejszego kamieniołomu, za to jest on wyżej położony, więc podziwiamy piękne krajobrazy. Na górze decydujemy się, żeby iść jeszcze na szczyt Białej Góry, bo jesteśmy już na takiej wysokości, że w zasadzie bardzo niedaleko do szczytu. Droga prowadzi nas łagodnym trawersem i choć upał w kamieniołomach nam doskwierał, teraz idziemy przez las i jest przyjemniej. Na samym szczycie wznosi się wieża widokowa, która kształtem przypomina trochę linię śrubową DNA. Wchodzimy po schodkach, podziwiamy widoki i schodzimy inną drogą do miasteczka.

Jesteśmy głodni i chce nam się pić, więc od razu zasiadamy w piwnym ogródku lokalnego browaru. Browar Miejski, gdzie warzone jest domowe piwo drożdżowe Trubac, znajduje się w pięknej kamienicy na rynku, a zaraz obok można spróbować kąpieli piwnych w Piwnych Łaźniach. My nie próbowaliśmy, choć oferta jest bardzo kusząca – przyjemnie byłoby zanurzyć się w wodzie o temperaturze 35–40°C (no może nie w taki upał jak dziś), która zawiera domieszkę drożdży piwnych i specjalnych mieszanek ziołowych, wypijając w tym czasie kufelek niefiltrowanego, żywego piwa z lokalnego browaru. Pakiet o nazwie „pivny sen” zostaje w sferze naszych niespełnionych pragnień, natomiast nie odmówiliśmy sobie skosztowania miejscowego Trubaca. 
Zamawiamy zestaw czterech rodzaju piwa w małych szklankach, żeby spróbować każdego po trochu.
Potem jemy obiad i idziemy do zamku. Do zamku dojść można od rynku schodkami lub uroczymi uliczkami zabudowanymi drewnianymi domkami z XVIII i XIX wieku, dzięki którym miasto określane jest mianem Wołoskiej Szopki lub Morawskiego Betlejem.

 
My idziemy schodkami, a po obejściu zamku wracamy uliczką, która prowadzi na rynek. Czas jechać do Nowego Jiczina, tam będziemy nocować. 












Jest sobota wieczór, a my chyba wjeżdżamy do miasta duchów. Zatrzymujemy się w hotelu Praha, który z zewnątrz prezentuje się pięknie, ale wnętrze – no cóż – jak to mówią: „widziały gały, co brały” za tę cenę. Sami go wybraliśmy, byliśmy przygotowani na wnętrza żywcem wyjęte ze wczesnych lat osiemdziesiątych. 


 
Jednak nasz pokój jest większy od zamawianego i ma dodatkową część tzw. wypoczynkową, co nas ucieszyło. Jest czysto, a po chwili stwierdzam, że taki klimat mi się nawet podoba. Zaczęłam sobie wyobrażać, jacy to goście bywali w hotelu Praha w latach, gdy był popularny. Co widziały i słyszały te ściany? Hotel przechodzi obecnie remont, więc może za jakiś czas znikną specyficzne meble i zmieni się cały wystrój tego miejsca. 

Odświeżamy się i idziemy na rynek, który urzekł nas wieczorową porą, gdy podświetlono kamienice, fontanny i kościół. Plac Masaryka jest pięknie odnowiony. Wszystkie kamienice przy rynku ozdobione są podcieniami. Podziwiamy renesansowe i barokowe domy – dwupiętrową kamienicę Stara Poczta” z 1563 roku, dom Pod białym aniołem i dom generała Laudona. Na środku placu znajduje się nowa rzeźba św. Mikołaja z jego atrybutami (jabłko i misa z wodą). Obserwujemy podświetlaną fontannę zsynchronizowaną z zegarem na wieży ratusza, która tryska, gdy tylko zegar głośno wybija kwadrans, pół godziny, trzy kwadranse i pełną godzinę.
Tu również jest cicho. Spotykamy małe grupy młodzieży i kilka rodzin z dziećmi, ale rynek wydaje się pusty w ten sobotni gorący wieczór.

Rano jemy smaczne śniadanie i idziemy zobaczyć zamek, który znajduje się naprzeciwko naszego hotelu, później jeszcze raz idziemy na rynek i tam moją uwagę przyciąga wystawa kapeluszy. Wstęp kosztuje 40 koron – ja wchodzę z Olafem, Maciek nie jest zainteresowany kapeluszowym tematem. Muzeum jest małe, ale interaktywne i nowoczesne. Oglądamy maszyny , filmy pokazujące cały proces od królika po kapelusz (tak, tak - kapelusze robi się z królików!) Na końcu wystawy znajduje się przymierzalnia – szalejemy tam z Olafem, bo jesteśmy sami i wygłupiamy się, przymierzając różne rodzaje nakryć głowy. 



Później jedziemy znów do Stramberka. Idziemy zobaczyć Narodowy Pomnik Przyrody Šipka, gdzie w 1988 r. podczas badań archeologicznych znaleziono dolną szczękę dziecka neandertalskiego. Prowadzący badania archeolog Karel Josef Maška jeszcze w tym samym roku znalazł komplet przedmiotów z brązu z późnej epoki brązu i odkrył naciekową jaskinię Šipku.
Przy okazji oglądamy Narodni Sad i wchodzimy na legendarną górę Hotouc. Najpiękniejsze są jednak widoki na miasteczko z górującą nad nim Trubą. Później idziemy na obiad, a na deser próbujemy stramberskich uszu. Uszy to miejscowy piernik w kształcie zwiniętego ucha – ma certyfikat wyrobu regionalnego. Ich receptura zastrzeżona jest patentem, wypiekane są w Stramberku od wielu stuleci.
Powstały w celu upamiętnienia legendarnego zwycięstwa chrześcijan ze Stramberka nad wojskami tatarskimi. Legenda głosi, że podczas przeszukiwania obozu Tatarów mieszkańcy miasta mieli znaleźć worek wypełniony odciętymi i solonymi uszami chrześcijan, przygotowanych do wysłania na dowód zwycięstwa tatarskiemu chanowi. Jeszcze inne podania mówią, że uszy mają przypominać wieżę w formie walca określaną nazwą Trúba (część ruin zamku Strahlenberg), która góruje nad miastem. Uszy stały się 1 stycznia 2007 pierwszym czeskim produktem regionalnym. Nazwy Uszy sztramberskie używać mogą wyłącznie producenci z terenu miasta. Czesi kupują ten przysmak całymi reklamówkami! Olaf nie był zainteresowany propozycją zjedzenia uszu, ale gdy usłyszał, że to ciasteczka, zmienił szybko zdanie i bardzo mu smakowały. Droga powrotna nie stanowiła większego problemu i przed upływem dwóch godzin, byliśmy już w domu, a Stramberk i okolice zapisujemy w jako jedno z naszych ulubionych miejsc na weekend!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger