Wyszukiwanie miejscowości interesujących pod względem
kulturowym i przyrodniczym jest na tyle fascynujące, że mogłabym
to robić nieustannie – niestety – jest to również dość
czasochłonne zajęcie. Na szczęście od czasu do czasu udaje nam
się znaleźć idealne miejsca na weekendowe wyjazdy.
Gdy tylko zobaczyłam zdjęcia i opis miasteczka
Stramberk – od razu pomyślałam, że musimy tam pojechać. Jak to
możliwe, że mieszkamy tak blisko granicy naszych południowych
sąsiadów i nic o nim do tej pory nie wiedzieliśmy? Jest śliczne,
bajkowe i ma tak wiele do zaoferowania przyjezdnym.
Wyjeżdżamy
rano w sobotę i jedziemy autostradą w kierunku Ostrawy. Jak się
okazuje, do Ostrawy nie obowiązują winiety czeskie, a jak się
dalej wybierze odpowiednie drogi, to do celu dojedziemy również
drogami bezpłatnymi, które mają bardzo dobrą jakość. Na miejsce
docieramy po godzinie i czterdziestu minutach.
Stramberk,
górskie miasteczko, położone jest w Beskidach między zalesionymi
pagórkami. Widzimy je już z daleka, ponieważ wznosi się nad nim
wieża zamku, jakiego nie widzieliśmy nigdzie indziej. Wysoko nad
miastem wznoszą się ruiny zamku Strallenberg, z cylindryczną wieżą
o nazwie Truba.
Trzeba
przyznać, że nie jest łatwo znaleźć miejsce do parkowania,
dlatego postanawiamy zatrzymać się na bezpłatnym parkingu obok
dawnego kamieniołomu przekształconego w rezerwat o nazwie
Kamenarka.
Jest
to nieużywany kamieniom wapienny z oczkiem wodnym. Już w
średniowieczu wydobywano tu wapień aż do 1880 roku. W blokach
skalnych można znaleźć różne skamieniałości, są tu też
poprowadzone trasy do wspinaczki skałkowej.
Jest bardzo gorąco,
spacerujemy po dnie kamieniołomu, oglądając traszki w oczku
wodnym, potem idziemy na górę, skąd mamy ładny widok. Dalej droga
prowadzi nas do drugiego mniejszego kamieniołomu, za to jest on
wyżej położony, więc podziwiamy piękne krajobrazy. Na górze
decydujemy się, żeby iść jeszcze na szczyt Białej Góry, bo
jesteśmy już na takiej wysokości, że w zasadzie bardzo niedaleko
do szczytu. Droga prowadzi nas łagodnym trawersem i choć upał w
kamieniołomach nam doskwierał, teraz idziemy przez las i jest
przyjemniej. Na samym szczycie wznosi się wieża widokowa, która
kształtem przypomina trochę linię śrubową DNA. Wchodzimy po
schodkach, podziwiamy widoki i schodzimy inną drogą do miasteczka.
Jesteśmy
głodni i chce nam się pić, więc od razu zasiadamy w piwnym
ogródku lokalnego browaru. Browar
Miejski, gdzie warzone jest domowe piwo drożdżowe Trubac, znajduje
się w pięknej kamienicy na rynku, a zaraz obok można spróbować
kąpieli piwnych w Piwnych Łaźniach. My nie próbowaliśmy, choć
oferta jest bardzo kusząca – przyjemnie byłoby zanurzyć się w
wodzie o temperaturze 35–40°C (no może nie w taki upał jak
dziś), która zawiera domieszkę drożdży piwnych i specjalnych
mieszanek ziołowych, wypijając w tym czasie kufelek
niefiltrowanego, żywego piwa z lokalnego browaru. Pakiet o nazwie
„pivny sen” zostaje w sferze naszych niespełnionych pragnień,
natomiast nie odmówiliśmy sobie skosztowania miejscowego Trubaca.
Potem
jemy obiad i idziemy do zamku. Do zamku dojść można od rynku
schodkami lub uroczymi uliczkami zabudowanymi drewnianymi domkami z
XVIII i XIX wieku, dzięki którym miasto określane jest mianem
Wołoskiej Szopki lub Morawskiego Betlejem.
My idziemy schodkami, a po obejściu zamku wracamy uliczką, która prowadzi na rynek. Czas jechać do Nowego Jiczina, tam będziemy nocować.
Jest
sobota wieczór, a my chyba wjeżdżamy do miasta duchów.
Zatrzymujemy się w hotelu Praha, który z zewnątrz prezentuje się
pięknie, ale wnętrze – no cóż – jak to mówią: „widziały
gały, co brały” za tę cenę. Sami go wybraliśmy, byliśmy
przygotowani na wnętrza żywcem wyjęte ze wczesnych lat
osiemdziesiątych.
Jednak nasz pokój jest większy od zamawianego i ma dodatkową część tzw. wypoczynkową, co nas ucieszyło. Jest czysto, a po chwili stwierdzam, że taki klimat mi się nawet podoba. Zaczęłam sobie wyobrażać, jacy to goście bywali w hotelu Praha w latach, gdy był popularny. Co widziały i słyszały te ściany? Hotel przechodzi obecnie remont, więc może za jakiś czas znikną specyficzne meble i zmieni się cały wystrój tego miejsca.
Odświeżamy się i idziemy na rynek, który urzekł nas wieczorową
porą, gdy podświetlono kamienice, fontanny i kościół. Plac
Masaryka jest pięknie odnowiony. Wszystkie kamienice przy rynku
ozdobione są podcieniami. Podziwiamy renesansowe i barokowe domy –
dwupiętrową kamienicę Stara Poczta” z 1563 roku, dom Pod białym
aniołem i dom generała Laudona. Na środku placu znajduje się nowa
rzeźba św. Mikołaja z jego atrybutami (jabłko i misa z wodą).
Obserwujemy podświetlaną fontannę zsynchronizowaną z zegarem na
wieży ratusza, która tryska, gdy tylko zegar głośno wybija
kwadrans, pół godziny, trzy kwadranse i pełną godzinę.
Tu
również jest cicho. Spotykamy małe grupy młodzieży i kilka
rodzin z dziećmi, ale rynek wydaje się pusty w ten sobotni gorący
wieczór.
Rano jemy smaczne śniadanie i idziemy zobaczyć zamek, który znajduje się naprzeciwko naszego hotelu, później jeszcze raz idziemy na rynek i tam moją uwagę przyciąga wystawa kapeluszy. Wstęp kosztuje 40 koron – ja wchodzę z Olafem, Maciek nie jest zainteresowany kapeluszowym tematem. Muzeum jest małe, ale interaktywne i nowoczesne. Oglądamy maszyny , filmy pokazujące cały proces od królika po kapelusz (tak, tak - kapelusze robi się z królików!) Na końcu wystawy znajduje się przymierzalnia – szalejemy tam z Olafem, bo jesteśmy sami i wygłupiamy się, przymierzając różne rodzaje nakryć głowy.
Później jedziemy znów do Stramberka. Idziemy zobaczyć Narodowy Pomnik Przyrody Šipka, gdzie w 1988 r. podczas badań archeologicznych znaleziono dolną szczękę dziecka neandertalskiego. Prowadzący badania archeolog Karel Josef Maška jeszcze w tym samym roku znalazł komplet przedmiotów z brązu z późnej epoki brązu i odkrył naciekową jaskinię Šipku.
Przy okazji oglądamy Narodni Sad i wchodzimy na legendarną górę Hotouc. Najpiękniejsze są jednak widoki na miasteczko z górującą nad nim Trubą. Później idziemy na obiad, a na deser próbujemy stramberskich uszu. Uszy to miejscowy piernik w kształcie zwiniętego ucha – ma certyfikat wyrobu regionalnego. Ich receptura zastrzeżona jest patentem, wypiekane są w Stramberku od wielu stuleci.
Powstały w celu upamiętnienia legendarnego zwycięstwa chrześcijan ze Stramberka nad wojskami tatarskimi. Legenda głosi, że podczas przeszukiwania obozu Tatarów mieszkańcy miasta mieli znaleźć worek wypełniony odciętymi i solonymi uszami chrześcijan, przygotowanych do wysłania na dowód zwycięstwa tatarskiemu chanowi. Jeszcze inne podania mówią, że uszy mają przypominać wieżę w formie walca określaną nazwą Trúba (część ruin zamku Strahlenberg), która góruje nad miastem. Uszy stały się 1 stycznia 2007 pierwszym czeskim produktem regionalnym. Nazwy Uszy sztramberskie używać mogą wyłącznie producenci z terenu miasta. Czesi kupują ten przysmak całymi reklamówkami! Olaf nie był zainteresowany propozycją zjedzenia uszu, ale gdy usłyszał, że to ciasteczka, zmienił szybko zdanie i bardzo mu smakowały. Droga powrotna nie stanowiła większego problemu i przed upływem dwóch godzin, byliśmy już w domu, a Stramberk i okolice zapisujemy w jako jedno z naszych ulubionych miejsc na weekend!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz