25.02.2010
MASAKRA. Autobus swoje lata świetności ma już za sobą.
Miejsc na nogi nie ma, bo pomysłowy konstruktor VIPA tuż pod siedzeniem
umieścił kawał drewna w tapicerce, które jakoby rozkłada się pod łydkami
w momencie odchylania siedzenia do tyłu. Sęk w tym, że siedzenia nie
rozłożysz nie zmiażdżywszy sąsiadowi z tyłu kolan ;) Do tego deska pod
twoim siedzeniem uniemożliwia umieszczenie pod nim plecaka podręcznego, a
luki na górze są za wąskie i wiadomo, że nikt ze względów
bezpieczeństwa swojego podręcznego tam nie wkłada. Jakoś udaje nam się
wcisnąć plecaki między poprzedzającym siedzeniem a naszym fotelem i w
ten sposób ja mogę podróżować około 14 godzin w pozycji „po turecku” lub
z pociągniętymi kolanami, a Maciek nogi trzyma wyciągnięte w
korytarzyku w przejściu. Nie lepiej mają inni. Tak zgniecieni jak
sardynki wyruszamy w długą podróż, najciekawiej robi się, gdy całe to
międzynarodowe towarzystwo spoconych backpakerów (a jest baaardzo
gorąco) ściąga swoje sandałki tudzież (co bardziej radykalni) obuwie
turystyczne i (o zgrozo) skarpetki. Po autobusie roznosi się delikatnie
mówiąc woń ViPóW ochoczo zdążających do stolicy ;) Oczywiście
spodziewaliśmy się takich warunków, bo wiemy, co Tajowie rozumieją pod
pojęciem VIP i zdajemy sobie sprawę, że kupiliśmy bilety w bardzo dobrej
cenie (700 batów za przejazd łączony z Lanty (bus+prom) do BKK). Nie
marudzimy zatem i jedziemy.
Autobus zatrzymuje się w Surat Thani w
knajpie (zaprzyjaźnionej z kierowcami), gdzie zjedliśmy najgorsze pad
tai w naszym życiu za wygórowaną cenę.
Potem stajemy jeszcze raz ok. 3 rano i o 6:30 jesteśmy w końcu w centrum. Bangkok oczywiście nie śpi. Jedni już pracują, inni wracają z knajpek, klubów, jeszcze inni już jadą na lotnistko, bary i sklepy pootwierane. Idziemy do lucky house, gdzie już spaliśmy i bierzemy pokój z klimą, krótki prysznic, ale nie kładziemy się spać. Wychodzimy na ulicę i załatwiamy na 27 transport na lotnisko na 5 rano. Mamy jeszcze cały dzień na zwiedzanie i zakupy oraz wieczór na to, by pożegnać się z tym fantastycznym, naszym zdaniem, miastem.
Potem stajemy jeszcze raz ok. 3 rano i o 6:30 jesteśmy w końcu w centrum. Bangkok oczywiście nie śpi. Jedni już pracują, inni wracają z knajpek, klubów, jeszcze inni już jadą na lotnistko, bary i sklepy pootwierane. Idziemy do lucky house, gdzie już spaliśmy i bierzemy pokój z klimą, krótki prysznic, ale nie kładziemy się spać. Wychodzimy na ulicę i załatwiamy na 27 transport na lotnisko na 5 rano. Mamy jeszcze cały dzień na zwiedzanie i zakupy oraz wieczór na to, by pożegnać się z tym fantastycznym, naszym zdaniem, miastem.
26.02.2010

durianowej galaretki (wygląda to jak
parówka;)) Dzięki temu, że są pakowane próżniowo, obędzie się bez
ewentualnych niespodzianek w drodze powrotnej. Po kolacji zjedzonej w
jednej z ulicznych jadłodajni (mniam) skusiłam się na masaż stóp. Stopy
okazały się całymi nogami (łącznie z przekręcaniem kolan na lewo i
prawo, ugniataniem ud i rozciąganiem ścięgien kolanowych), co po długiej
i przed następną długą podróżą powinno odnieść dobry skutek. Pan
masażysta ani myślał litować się, widząc grymas bólu na mojej twarzy,
gdy bezlitośnie uciskał, wkręcał i wykręcał biedne kończyny, a druga
pani, widząc, że jestem raczej spięta, próbowała mnie zrelaksować i
skupić moją uwagę na czymś innym. Usiadła sobie obok i mówiąc po tajsku,
opowiadała mi o swoich kotach, pokazywała ich zdjęcia w komórce itp.
Masaż ogólnie mi się podobał, bo czułam się po nim bardzo dobrze, ale
zastanawiałabym się np. przez zrobieniem masażu całego ciała.
Wieczór w Bangkoku mija bardzo szybko. Miasto żyje, ciągle coś się dzieje. Siedzimy w knajpce i wznosimy toast za udany pobyt i ostatnią noc. Ludzie mówią, że Bangkok albo się pokocha albo znienawidzi. Jedni twierdzą, że 3 dni w BKK to za dużo, inni mają odmienne zdanie i mogliby tam spędzić tydzień. My chyba zaliczamy się do tej drugiej grupy. Bardzo się nam w BKK podoba. Nie przeszkadzają „zapachy”, hałas, oszustwa tuktukowców i naciągaczy, ani inne „majfrendy”. Zgodnie stwierdzamy, że np. w Egipcie czy Tunezji jest z tym o wiele gorzej. Tu wystarczy z uśmiechem odmówić i dociera, nic na siłę. Fajnie tu jest i tak nam się nie chce wyjeżdżać i wracać do zimna i pochmurnej pogody :( Stwierdzamy jednak, że wszystko, co dobre, szybko się kończy, ale przecież zawsze możemy tu wrócić, a jeszcze w tylu miejscach nie byliśmy i już wiemy, co chcielibyśmy kiedyś zobaczyć. Idziemy spać. Jutro pobudka o 3:30 i dwie doby podróży przed nami.
Wieczór w Bangkoku mija bardzo szybko. Miasto żyje, ciągle coś się dzieje. Siedzimy w knajpce i wznosimy toast za udany pobyt i ostatnią noc. Ludzie mówią, że Bangkok albo się pokocha albo znienawidzi. Jedni twierdzą, że 3 dni w BKK to za dużo, inni mają odmienne zdanie i mogliby tam spędzić tydzień. My chyba zaliczamy się do tej drugiej grupy. Bardzo się nam w BKK podoba. Nie przeszkadzają „zapachy”, hałas, oszustwa tuktukowców i naciągaczy, ani inne „majfrendy”. Zgodnie stwierdzamy, że np. w Egipcie czy Tunezji jest z tym o wiele gorzej. Tu wystarczy z uśmiechem odmówić i dociera, nic na siłę. Fajnie tu jest i tak nam się nie chce wyjeżdżać i wracać do zimna i pochmurnej pogody :( Stwierdzamy jednak, że wszystko, co dobre, szybko się kończy, ale przecież zawsze możemy tu wrócić, a jeszcze w tylu miejscach nie byliśmy i już wiemy, co chcielibyśmy kiedyś zobaczyć. Idziemy spać. Jutro pobudka o 3:30 i dwie doby podróży przed nami.
27-28.02.2010
Linie katarskie są super. Jesz, oglądasz filmy, słuchasz muzyki, potem popijasz drinka i znowu jesz, grasz w gry itp. 7 godzin mija szybko i bezboleśnie. W Doha szybka przesiadka (mimo krótkiego czasu – 40 min. Wszystko sprawnie i bez problemu), następny lot o czasie, kolejne 7 godzin upływa bardzo miło, ale zmiana czasu daje się we znaki. Dzień i noc wszystko się plącze i zlewa, ciągle przestawiamy zegarki. Najgorsze jest to, że myśleliśmy, że w Londynie będziemy za 15 godzin, ale zrobiło się z tego 18.
Po wylądowaniu na Heatrhrow siedzieliśmy kilka godzin w poczekalni,
bo było nam zimno i mamy ciężki plecaki. O 22:30 transfer na lotnisko w
Luton, a tam najgorsza część podróży nocleg na podłodze. Siedzimy tu
już całą wieczność ok. 5 okazało się, że nasz lot jest opóźniony o 2
godziny… Dostaliśmy jakieś vouchery na jedzenie po 4 funty na osobę,
więc przenieśliśmy się z podłogi lotniska do knajpki i piszemy. Jest
8:16, a lot mamy mieć o 10:35. Mamy nadzieję, że nie później. Może
dojedziemy w końcu…
W Katowicach jesteśmy dopiero o 14 – miesza się nam wszystko ze zmęczenia, ale jesteśmy pewni, że do Tajlandii jeszcze wrócimy :)
W Katowicach jesteśmy dopiero o 14 – miesza się nam wszystko ze zmęczenia, ale jesteśmy pewni, że do Tajlandii jeszcze wrócimy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz