Rethymnon
Dzisiaj jedziemy do Renthymnonu i nad jezioro Kournas.
Oczywiście rano śniadanie, jak zwykle pomidorki, jogurt i feta+ frappe. Plan
był taki, że zaparkujemy obok parku, ale właśnie był dzień targowy i
zaparkowanie w tym rejonie było mocno problematyczne. Dygresja:
Na Krecie znaki drogowe są malusieńkie, podobnie jak światła drogowe. Kierowcy wcale tak często nie używają klaksonów, jak gdzieś wyczytaliśmy, ale za to nagminnie używają awaryjnych. Ogólnie migają ciągle i wszędzie, parkują na awaryjnych na trzeciego, na wąskich uliczkach i w zasadzie nie przestrzegają zakazów parkowania. No i w końcu my też zaparkowaliśmy jak mieszkańcy Krety, tylko nie na awaryjnych.
Wracając do miasteczka – jest całkiem ładne, ale jakoś nie czuliśmy szczególnego klimatu tego miejsca. Może z powodu dużej liczby turystów, a może godziny, w jakich zwiedzaliśmy nie sprzyjały budowaniu atmosfery tego miejsca…Nie było źle, ale nas nie ‘powaliło’. Tomek był zirytowany naganiaczami z portowych knajpek – pośmialiśmy się trochę z niego, bo jeszcze nie był w Tunezji czy Egipcie i nie odczuł, co to znaczy naganianie turysty do knajpki, czy sklepu ;) Fajny był tylko quasi sklep lub raczej galeria sztuki z eksponatami rodem ze filmów T. Burtona. Szkoda, że była zamknięta, bo artysta ze zwykłych rzeczy tworzy cuda i do tego mają one zastosowanie praktyczne, np. meble, lampy itp.
Na Krecie znaki drogowe są malusieńkie, podobnie jak światła drogowe. Kierowcy wcale tak często nie używają klaksonów, jak gdzieś wyczytaliśmy, ale za to nagminnie używają awaryjnych. Ogólnie migają ciągle i wszędzie, parkują na awaryjnych na trzeciego, na wąskich uliczkach i w zasadzie nie przestrzegają zakazów parkowania. No i w końcu my też zaparkowaliśmy jak mieszkańcy Krety, tylko nie na awaryjnych.
Wracając do miasteczka – jest całkiem ładne, ale jakoś nie czuliśmy szczególnego klimatu tego miejsca. Może z powodu dużej liczby turystów, a może godziny, w jakich zwiedzaliśmy nie sprzyjały budowaniu atmosfery tego miejsca…Nie było źle, ale nas nie ‘powaliło’. Tomek był zirytowany naganiaczami z portowych knajpek – pośmialiśmy się trochę z niego, bo jeszcze nie był w Tunezji czy Egipcie i nie odczuł, co to znaczy naganianie turysty do knajpki, czy sklepu ;) Fajny był tylko quasi sklep lub raczej galeria sztuki z eksponatami rodem ze filmów T. Burtona. Szkoda, że była zamknięta, bo artysta ze zwykłych rzeczy tworzy cuda i do tego mają one zastosowanie praktyczne, np. meble, lampy itp.
Potem pojechaliśmy nad jezioro. Szukamy plaży…Hmmm, a tu plaży nie ma. Najlepsze jest to, ze na mapach jest ta upragniona plaża. W miejscach, gdzie są tawerny i wypożyczalnie rowerków wodnych panowie szczerze zapraszają do skorzystania z ich usług, ale na pytanie o plaże pokazują kilka kamieni i 3 leżaki i zapraszają.
W końcu jeden miły pan wszystko mi wytłumaczył. Powiedział, że normalnie tu, gdzie teraz widzę szuwary i wodę latem jest ładna plaża. Pan powiedział, że zimną poziom wody znacznie się zwiększył i nigdzie nie znajdziemy typowej plaży, bo po prostu jest pod wodą. I zagadka się rozwiązała. Odjeżdżamy z przykrością, że nie udało nam się popływać w jeziorku, ale ochota na plaże była nadal. Postanowiliśmy zatrzymać się przy pierwszej lepszej plaży nadmorskiej w okolicy Georgioupolis. Plaża szeroka, piaszczysta i mało ludzi, a woda cieplutka krystalicznie czysta. I tu nasz Olafek pierwszy raz pływał w swojej nadmuchiwanej rakiecie! Na początku trochę się bał, ale potem bardzo mu się podobało.
Leniwie spędzone popołudnie zakończyliśmy smaczną kolacją (sami zrobiliśmy) chlebek pita (kupiony) do tego kurczak smażony na tutejszej oliwie z miejscowymi pomidorkami i oregano i sos jogurtowo-czosnkowy, sos ajwar. Z tutejszych produktów można zrobić sobie smaczną kolację! A wszystko to jedliśmy wieczorem na tarasie naszego pokoju w miłym wieczornym chłodzie. Dygresja: Tomkowi wieczorami tutaj jest zimno i kicha – czego zupełnie nie rozumiem.
Fajne miejsce, nie byliśmy tam:) W tym roku jednak postawimy pewnie na bardziej lokalne wycieczki
OdpowiedzUsuń