listopada 13, 2015

Akamas - najbardziej dziki zakątek Cypru greckiego


Dzień 13 wtorek 04.08.2015

Dzisiaj hit wycieczki czyli półwysep Akamas – uznawany na najbardziej dziki zakątek Cypru greckiego. Jedziemy na północ do miejsca zwanego Łaźnią Afrodyty. Dostać się tam to pestka. Z parkingu samochodowego idzie się 5 minut szlakiem krajobrazowym „Afrodyta”. To osławione miejsce, odwiedzane przez setki turystów zarówno indywidualnych jak i przywożonych autokarami w ramach fakultetu, okazuje się małą sadzawką. Ze źródełka tryska woda i tyle. Legenda mówi, że to właśnie tutaj Afrodyta zażywała kąpieli. Wielu turystów właśnie w tym miejscu kończy przygodę z półwyspem Akamas (jednym z najpiękniejszych rejonów na Cyprze).
Dalej szlak prowadzi ostro w górę i tu dopiero nasycamy się prześlicznymi widokami z góry na wybrzeże. Szlak niestety nie jest łaskawy, pnie się ciągle w górę, a cienia nie ma zbyt wiele, więc nakrycie głowy to konieczność, tym bardziej, że idziemy tam przed południem w czterdziesto (jak nie więcej) stopniowym upale. Z nieba leje się żar, a z nas pot, ale w końcu odpoczywamy na ławeczce w punkcie widokowym i nabieramy sił na dalszą wędrówkę. Przez jakiś czas szlak wiedzie drogą po płaskim terenie. Jeszcze mamy siły, żeby podziwiać wyjątkową roślinność, drzewka chleba świętojańskiego, cyprysy, krzewy cierniowe, przedziwne i interesujące suche drzewa o tajemniczych i powyginanych kształtach.





Ziemia robi się brunatno czerwona i taka już pozostanie do końca naszej wędrówki. Czerwony pył i powysychane drzewa kojarzą mi się z Australią (nie wiem dlaczego, bo nigdy nie byłam). Podobną czerwoną ziemię, pamiętam z wulkanu Teide na Teneryfie. Co jakiś czas przebiegnie nam drogę jakaś wcale nie mała jaszczurka, a ludzi nie ma. Nie idzie tędy nikt oprócz nas. Gdy wychodzimy z „płaskiego lasku”, nagle ukazuje się nam czerwona ścieżka otoczona kamieniami i głazami, która prowadzi wysoko w górę. No cóż, skoro startowaliśmy z poziomu morza, to te 250 metrów przewyższenia w niesamowitym upale wydaje się być problematyczne, ale decydujemy, że idziemy pod górę. Ustalamy, że pójdziemy tylko tyle, na ile starczy nam sił i wody.

Ta czerwona ścieżka, która wiadać, to tylko część szlaku, jaki pokonaliśmy


 W końcu dochodzimy do miejsca pod wielkim dębem i źródełka, będącego wodopojem dla kóz- wypasało się tu całe stado mocno zdziwione naszym przybyciem. Pod dębem, obok źródełka z którego piją wodę kozy, jest kranik z wodą, więc można się schłodzić i odpocząć w cieniu drzewa od upału. Obok znajduje się stanowisko archeologiczne Pyrgos tis Riyenas.


Gdy zobaczyliśmy, jak wysoko prowadzi dalej nasza ścieżka, zrezygnowaliśmy z podejścia. Rozsądek nakazywał jak najszybciej zejść, z uwagi na brak zapasu wody, upał i godzinę. Dopiero podczas schodzenia, uświadomiłam sobie, jak wysoko udało nam się wejść! W czasie całej wędrówki spotkaliśmy po drodze na szlaku tylko jedną parę turystów! Widocznie mało ludzi tędy chodzi, a jeśli chodzą, to może nie w tych godzinach. Jak się okazało później, większość turystów odpuszcza podejście przy pierwszej ławce z pięknym widokiem na zatokę. Choć droga nie jest łatwa, a pot leje się jakby ktoś odkręcił kurek, to warto się wysilić dla tych widoków, roślinności i krajobrazu a także zwierząt, które spotkaliśmy. W końcu trafiamy na dziki zakątek Cypru, do którego nie dojedzie się samochodom! Po powrocie wypijamy duuuużo płynów i jemy zimne lody. Później jedziemy do miasteczka Polis, opisywanego jako niekomercyjnie, urocze miasteczko portowe, ale ono nas rozczarowuje. Tu po raz pierwszy spotykamy się z płatnym parkingiem. Płacimy więc 1 Euro i otrzymujemy wydruk z biletem parkingowym nr 1, mimo że wokół nas na tym samym płatnym parkingu stoją jeszcze inne auta, więc prawdopodobnie jesteśmy jedynymi, którzy zapłacili za postój.



 
Oglądanie Polis nie zajmuje nam więcej niż pół godziny i jedziemy dalej do wioski Dhrousha, polecanej i zachwalanej zarówno na forach internetowych jak i w przewodniku. Kolejne rozczarowanie. Wioska może i zachowała unikatowy charakter oraz kamienne zabudowania, ale widzieliśmy w górach ładniejsze. Domy które ocalały, popadły w całkowitą ruinę. Dalej odwiedzamy kolejne kamienne wioski: Kato Arodes (tylko przejazdem) i Pano Arodes, gdzie się zatrzymujemy. Bardzo nam się tam spodobało, a obok kościoła jest maleńki plac zabaw, z którego Olaf chętnie skorzystał. Właśnie ta mała wioska spodobała nam się najbardziej. 




W Kathikas, zatrzymaliśmy się na jedzenie w tawernie Petardki – meze za 16 Euro za osobę (jak zwykle minimum 2 osoby muszą zmówić). Jedzenia dali nam tyle, że 4 osoby by się najadły, więc z wielkim żalem oddajemy niedojedzone potrawy. Najlepsze były jagnięce żeberka, souvlaki wieprzowe, kiełbaski, pierożki z miętą i serem, canelloni ze szpinakiem, bakłażan zapiekany z pomidorami i serem i wiele innych. W tawernie nie ma żadnych Rosjan, za to przychodzi bardzo dużo Brytyjczyków. Jedzenie było pyszne i tę tawernę szczerze możemy polecić, jakość jedzenia jest bardzo dobra, ceny w porównaniu do Pafos też.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger