września 04, 2014

Sielsko i anielsko - czyli słodkie lenistwo w Anielskiej Chacie

Wyobraź sobie...
Stoisz na tarasie góralskiej chaty – tylko do Twojej dyspozycji. Patrzysz na niebo, które z każdą minutą z różowego staje się coraz bardziej czerwone, a potem Słońce chowa się za góry, wszystko staje się czarne. Na niebie wyraźnie widzisz drogę mleczną i gwiazdy. Jest cicho, świerszcze odgrywają swój letni koncert. Zapada spokojna noc.

A potem...
Wstajesz rano, budzi cię pianie koguta. Otwierasz drzwi, wychodzisz na taras, w ręku trzymasz kubek kawy, zaciągasz się rześkim górskim powietrzem i znów
patrzysz na góry.






Tak budzę się i wstaję codziennie w Soblówce – spokojnej wsi w Beskidach, gdzie można pozwolić sobie na słodkie nicnierobienie. Nie ma tu turystycznych straganów, nie ma panów przebranych z polarnego niedźwiedzia, z którym można zrobić zdjęcie. Można zaryzykować stwierdzenie, że nie ma tu zbyt wielu turystów. W tym uroczym zakątku na końcu Polski funkcjonują 2 sklepy. Już po kilku dniach zdajesz sobie sprawę, że wszyscy się znają. Po chlebek i bułki chodzimy do sklepu Pani Ani. Kupujemy za płotem jaja od szczęśliwych kur i świeże mleko prosto od krowy. Dostajemy też zlany z ula miód. Takie góry lubię, wszystko jest tu nadal autentyczne – przyroda, góry, język, mili i pomocni mieszkańcy. Jak chcesz oscypka – idziesz szlakiem do bacówki, w której siedzi prawdziwy baca. Trzeba trochę wejść pod górkę i się nieco wysilić.


Olaf jest zachwycony pobytem w, jak sam go nazwał, "drewnianym domku”, który z czystym sumieniem możemy polecać rodzinom z małymi dziećmi, więc podajemy link: Anielskie Chaty.

Olaf ma swój taras, swoją, jak mu się wydawało, krówkę dającą mleko, pana koguta, który wita go codziennie głośnym kukuryku, własny basen (no taki nadmuchiwany z marketu ;) i piaskownicę na wyłączność. Poza tym niebywałą atrakcją okazała się czarodziejska miotła do zamiatania tarasu i kamyczki przy wejściu do chatki.

Dni, chwile, godziny... mijają wolniejszym rytmem, jakby odmierzał je inny zegar. Powolutku, cicho, nawet telewizora nie chcemy włączać, bo po co?
Zamiast oglądać wiadomości, idziemy pod górę, za chatkami w kierunku Smrekowa Wielkiego  i tam...
Niespodzianka! Jakie widoki! Widać szczyty polskie i słowackie, bo też do granicy jest niedaleko.

Większość turystów, gdy przyjeżdża do Soblówki, obiera ją jako punkt wyjściowy na Rycerzową, tymczasem to właśnie spacer do Smrekowa dostarczył nam ciekawszych odczuć estetycznych. To taki soblówkowy skarb, na który trafiliśmy przypadkowo. Olaf wszedł tam w kaloszach, bez nosidła, więc droga jest do przejścia dla chyba każdego, a widoki bardzo ładne! Szlak jest oznakowany jako droga

Nordic Walking w kierunku Glinki. Byliśmy tam z Olafem dwukrotnie i potem jeszcze poszliśmy z Maćkiem specjalnie, zobaczyć zachód słońca.Gdyby ktoś tam chciał iść, wystarczy skręcić w boczną uliczkę pnącą się po górę pomiędzy tartakiem i kościołem w Soblówce. Idzie się pod górę asfaltową drogą, która potem skręca łukiem w lewo - przez cały czas idziemy jeszcze przez wieś, dalej asfalt się kończy, ale my idziemy w górę taką "ażurową" drogą, prze łąki i mijamy kilka domków letniskowych, później cały czas tą drogą idziemy aż do Smrekowa. Oczywiście samego szczytu nie zdobywaliśmy, ale widoki ze wsi i tak nam się podobały.

Na Rycerzową też się wybraliśmy. Warto było poczytać wczesnej w Internecie i przygotować plan: wejście szlakiem zielonym, potem zółtym, a zejście szlakiem czarnym. Szlak zielony i żółty jest dłuższy, ale przez to ma łagodne podejście i idzie się w cieniu. Po drodze dochodzimy też do granicy ze Słowacją na Przełęczy Przysłop, z której od razu można słowackim niebieskim szlakiem iść na Rycerzową, albo dalej polskim żółtym do schroniska na Małej Rycerzowej. Kiedy wracaliśmy szlakiem czarnym, cieszyliśmy się, że nie musieliśmy nim wchodzić.



Nie mogę też nie wspomnieć o najnowszej atrakcji regionu – Geoparku w Glince. Rzut beretem od Soblówki. Wstęp na obiekt byłego kamieniołomu przekształconego dzięki funduszom europejskim w fajny rekreacyjny obiekt jest bezpłatny. Aż skóra cierpnie, gdy czytamy, że pierwotnie to miejsce miało być wielkim wysypiskiem śmieci.


Znajdują się tam 2 baseny – brodzik dla dzieci i duży basen oraz park linowy, naturalna ściana wspinaczkowa, wiaty grillowe, ścieżki przyrodnicze i największa atrakcja – zjazd na tzw. tyrolce. Do tego jest jeszcze ścianka wspinaczkowa. Płaci się za korzystanie z basenu (dzieci bezpłatnie) i atrakcji parku linowego oraz ścianki wspinaczkowej. Parking jest przed obiektem i na razie jest bezpłatny. My korzystaliśmy tylko z leżaków, brodzika i placu zabaw dla dzieci, ale po liczbie zainteresowanych ludzi, wnioskuję, że wkrótce to miejsce stanie się beskidzkim „must visit” . Już po powrocie do domu usłyszałam w parku w Katowicach rozmowę młodych rodziców na temat super nowej atrakcji w Glince. Czy Soblówce „grozi najazd turystów”? Nie wiem, więc warto się spieszyć, żeby poznać autentyczność tego niezwykłego zakątka i jego miłych mieszkańców.

Przy wyjeździe z Soblówki, ostatniego dnia zatrzymujemy się jeszcze na biwaku leśnym. Rozkładamy koce, robimy ognisko i kąpiemy się w rzece. Idealne miejsce na rodzinny piknik :)






 
 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger