września 19, 2014

Tunezja. Jak się wyrwać z hotelowego kieratu, paść ofiarą kieszonkowców i stawiać pierwsze kroki w samodzielnym podróżowaniu

Przeglądając posty ze starego bloga, z sentymentem czytam o naszych pierwszych próbach zorganizowania sobie czasu na wyjeździe. Te przygotowania i przeszukiwanie forów internetowych, determinacja i pierwsze wpadki...
Zwykle wczasy z biurem podróży można streścić tak: hotel, plaża, posiłki, spacer po deptaku i zakup pamiątek i jakaś jedna lub dwie wycieczki fakultatywne.
Jeśli ktoś lubi totalne leniuchowanie, OK, ale można ten czas wykorzystać aktywnie, nawet jeśli jedziemy z biurem podróży. Dziś wystarczy nam Internet, nieco czasu i chęci. Nie trzeba znać języka - my ani arabskiego, ani francuskiego nie znamy.

Do wyjazdu przygotowywaliśmy się dużo wcześniej. Plan zakładał wykupienie najtańszej wycieczki z biurem podróży i na miejscu poznawanie Tunezji na własną rękę połączone z odpoczynkiem na plaży. O dziwo w 2007 roku najtańszą ofertę miało S.H. (znane biuro) z pobytem w hotelu Kaiser w Sousse. Wybór Susy związany był z centralnym położeniem i dobrym węzłem komunikacyjnym znajdującym się w tym mieście.

Lecimy z Katowic czarterem do Monastyru. Samolot ląduje około 2 w nocy. Wysiadamy i od razu uderza w nas gęste gorące i wilgotne powietrze i zapach Afryki. Jesteśmy po raz pierwszy na innym kontynencie! W hotelu jesteśmy  praktycznie nad ranem, potem formalności, niezadowolenie z pokoju, którego nikt nie sprzątał od kilku miesięcy, jakaś godzinka snu i raniutko wychodzimy zobaczyć okolicę.

Pierwsza rzecz, jaka daje się odczuć, to porażająca oczy biel i odbijające się od niej światło. Większość budynków w Tunezji jest biała i bez okularów słonecznych nie da się długo wytrzymać.

6 LIPCA 

Dzień zaczęliśmy od zmiany pokoju. Hotel Kaiser stoi przy głównej ulicy, dlatego na 2 piętrze jest straszny hałas. Udało się nam załapać na pokój na 7 piętrze - dużo lepiej (nie tylko ciszej). Widok z balkonu wprost na morze i śliczne zachody słońca.
W Tunezji plaże są publiczne, ale każdy hotel ma jakby własną plażę, gdzie każdy może przebywać, jednak za leżak musi zapłacić. Naciągacze i "Heloł maj frendy" nie dają spokoju, choć denerwuje to góra przez 2 dni, ale w końcu człowiek się uodparnia, a nawet z czasem tęskni za "heloł maj frend" ;)

 

Rekonesans miasta był szybki, znaleźliśmy centrum informacji turystycznej i bardzo miła pani odpowiadała na wszystkie nasze pytania.
Medina jest całkiem ładnie zachowana i otoczona murem. Zwidzieliśmy także Ribat i Wielki Meczet. Przy okazji zaczęliśmy powolutku opanowywać sztukę targowania się z taksiarzami, którzy w Sousse bywają nieprzewidywalni. Dopiero po jakimś czasie zorientowaliśmy się, gdzie są miejsca, z których zabiorą cię, godząc się na niższą cenę, a gdzie takie, że będą wybrzydzać. Oczywiście chodziło o drogi jednokierunkowe - skoro i tak już nią jedzie do centrum, dlaczego nie zabrać pasażerów? 

8 LIPCA
Postanowiliśmy odwiedzić niedzielny targ, gdzie jak się później mieliśmy przekonać, szlifują swoje umiejętności młodzi kieszonkowcy. Robią to na tyle nieporadnie, że łatwo można się zorientować, więc było to nawet zabawne. Na targu jest wszystko - mydło i powidło. Wielu miejscowych nie mówi po angielsku, więc kupując, posługujemy się palcami i wszystko jasne. Oczywiście najbardziej zależało nam na przyprawach i faktycznie można je tam tanio kupić.
Potem zdecydowaliśmy, że zwiedzimy katakumby. Od razu wprowadził nas do nich młody przewodnik. Byliśmy jedynymi zwiedzającymi, więc oglądaliśmy wszystko powolutku i robiąc tyle fotek, ile dusza zapragnie.



9 LIPCA

Czwartego dnia postawiamy zwiedzić Monastyr i Mahdię, pierwszą stolicę Tunezji. Łapiemy pociąg i wraz z lokalsami i kilkoma turystami jedziemy do tej cichej i malowniczej miejscowości.
Zabytkową Mahdiję zamieszkuje wielu młodych ludzi, nieodczuwających potrzeby szukania szczęścia gdzie indziej. Przesiadując w cieniu drzew na pięknym place du Caire lub podziwiając medinę, szybko można zmienić plany i zostać tu dłużej, niż się zamierzało.

Miasto zostało założone w 916 r. przez pierwszego kalifa fatymidzkiego, zwanego El-Mahdi (zbawiciel świata). Szukał on siedziby łatwej do obrony, gdzie mógłby spokojnie planować atak na Kair. Mahdija na kamiennym cyplu spełniała jego oczekiwania.

Mahdia ma w sobie to coś, co mają małe senne rybackie miasteczka. Nie ma naciągaczy, restauracji i hoteli. Hotele znajdują się z dala od centrum, gdzie plaże są piaszczyste. Cicha, troszkę senna atmosfera, jedyni turyści, to ci sami, którzy jechali z nami pociągiem. Idealne warunki do zwiedzania... W miejscowości zobaczyć warto meczet, fort, Cap D'Afrique, ale najprzyjemniejsza część to spacer uliczkami mediny.
 

10 lipca

Ten dzień spędziliśmy na plaży, a wieczorem jedziemy do Port El Kantaoui. Port jest bardzo nowoczesny, znajdują się tam apartamenty i jachty bogatych Europejczyków i Tunezyjczyków, restauracje i sklepy - jednym słowem, wcale nie czuje się klimatu Tunezji, choć jest całkiem przyjemnie. 





11 lipca wyjazd do Kairuan

Jazda busem (nazywane są latającymi trumnami) jest atrakcją samą w sobie. Czas dojazdu obłędny, ale kierowca ma ciężką nogę, więc nic dziwnego. Nasza rada - nie patrzeć na to, co robi kierowca i ufać, że się dojedzie w jednym kawałku. Po drodze mijaliśmy okropny miejsce - płonące wysypisko śmieci. Nagle, jadąc główną drogą, wjeżdżamy w kłęby dymu, nic nie widać, ale nie należy się martwić, bo kierowca z pewnością zna każdy zakręt tej drogi. Tym razem jesteśmy jedynymi turystami i nie ma problemu, każdy doradza, gdzie wysiąść.


Znalezienie busa jest jeszcze łatwiejsze i wygląda mnie więcej tak: idziesz na dworzec autobusowy, łapie cię za rękę ktoś i mówi miejscowość, ty mówisz" no ,no" "Kairouan" i ktoś zawsze zaprowadzi cię do właściwego busa - bułka z masłem.

W Kairouanie największą atrakcją jest wielki meczet, do którego przyjeżdżają dziesiątki autokarów z turystami, następnie ci turyści idą do zaprzyjaźnionego z biurem podróży sprzedawcy dywanów, nabywają towar za wygórowaną cenę i wracają, a jak mają szczęście, to jeszcze ktoś pozwala na rzut oka na medinę. Nie wiedzą, ile tracą.

My postanowiliśmy nie ograniczać się jedynie do meczetu, który jest jednak lekko przereklamowany, natomiast medina to istne cudo. W Kairouanie jest tyle pięknych zabytków i klimatycznych miejsc, że meczet przy nich jest tylko koleją budowlą (choć imponującą). Warto zobaczyć Baseny Aghlabidów, ale przede wszystkim meczet cyrulika-przepiękny. 






Kairouan faktycznie słynie z wyrobu dywanów, ale warto poszukać czegoś samemu, my też nie mogliśmy oprzeć się pokusie zakupu choćby małego dywanika, jako pamiątki, ale kupiliśmy go w tak cudnym budynku, że dywanik wydał się nieziemski ;) Sklep był dawniej haremem.


Medina jest prześliczna, klimatyczna i można się zagubić w wąskich i pustych uliczkach. Byliśmy zachwyceni!




Piątek trzynastego!

Taką datę wybraliśmy sobie na zwiedzanie stolicy kraju. Oczekiwania duże - jak się okaże niespełnione.

Zakupiliśmy od razu bilety w obie strony - nie wiedzieliśmy, że należy podać godzinę powrotu, ponieważ jeśli nie podasz godziny, może nie być miejsc w 1 klasie - choć płacisz za 1, jedziesz 2 klasą.
 



Pociąg 1 klasa z klimą, kilka godzin i jesteśmy w stolicy. Śmigamy na medinę do wspaniałych zabytków, których niestety nie widać, bo medina to jeden wielki kram z pamiątkami dla turystów. Przeciskamy się jak sardyny w tłumie białasów i lokalsów. Pieniądze (całkiem spora sumka oraz bilety powrotne mamy przy sobie, ale w różnych miejscach) nagle zauważamy brak portfela, pierwsza myśl - czy mamy bilety, żeby wrócić? Nie mieliśmy żadnych kart, tylko gotówkę, ktoś nas najzwyczajniej okradł i gdyby nie fakt, że mamy jeszcze w drugim portfelu kasę na bilet i wodę, to byłoby kiepsko. Na szczęście podział kasy na dwa portfele okazał się dobry. Mieliśmy bilety powrotne i kilka dinarów na wodę i bilet do Sidi. Postanowiliśmy ewakuować się z pechowej mediny, która i tak nie była ciekawa i pojechać do Sidi Bousaid. Po drodze mijaliśmy Kartaginę, nie chcieliśmy zwiedzać tego miejsca. Siedziemy tak z 15 minut na ławeczce w parku i nie wiemy, czy płakać, czy się śmiać. Oczywiście mówimy sobie, że za kilka lat będziemy się uśmiechać na myśl, jak łatwo daliśmy się podejść kieszonkowcom (to był klasyczny numer "na plamę"), ale na szczęcie widok Sidi ukoił nasze nerwy i pogodziliśmy się ze stratą. Widoki w Sidi są powalające. Nie widziałam tylu odcieni błękitu wody! Do tego miasteczko jest na wzgórzu, z którego roztacza się cudny widok na lagunę. Domy biało-niebieskie, w każdym oknie bujne pelargonie, niesamowita roślinność i iście sielankowy klimat. Warto zatrzymać się tu na dłużej, posiedzieć w cieniu bujnej roślinności - wielbiciele flory będą zachwyceni kolorami i kształtami.

15 lipca Witaj Saharo!


 
Jedziemy na pustynię, ale nie sami i nie z naszym biurem podróży. Jeszcze w Polsce znaleźliśmy miejscowe biuro polsko-tunezyjskie Sahel Voyages, które nam polecano i które możemy też z czystym sumieniem polecić innym. Wybraliśmy opcję 2 dniowego safari i bardzo nam się podobało. Nasza trasa była tego dnia następująca: Kairouan (tylko W
ielki Meczet) Jilma, Gasfa, Metlaoui - tam przesiadka do jeepów, następnie cały czas jeepem do oazy Chebika, Góra Wielbłąda, przejazd po dnie słonego jeziora (fragment odcinka rajdu Paryż - Dakar), przejazd po pustyni i wydmach (jazda po piachu ze sporą prędkością), wizyta w miasteczku Star Wars (wybudowane na pustyni dekoracje), Nefta - wizyta w oazie i nocleg.
Dzień był pełen niesamowitych wrażeń, a jako fani „Gwiezdnych Wojen”, byliśmy zachwyceni ;)
A dlaczego nie chcieliśmy jechać z wycieczką fakultatywną biur podróży z Polski? Wielu niesamowitych miejsc, jak np. wioska Star Wars, rezerwatu form piaskowych czy też przejazdu po wydmach nie ma w ich ofercie.

 


Po wschodzie słońca nad słonym jeziorem oglądamy rezerwat form piaskowych i w końcu długo oczekiwana pierwsza w życiu jazda na wielbłądach!
Pomijając szaleńczą jazdę jeepem po wydmach, to było najbardziej emocjonujące przeżycie podczas tego safari. Potem odwiedzamy wydrążone w ziemi domy jaskiniowe i amfiteatr w El Jem

 








18 lipca

Jedziemy pociągiem do Monastiru.
Zwiedzamy meczet, bardzo ciekawy i wielokrotnie rozbudowywany ribat oraz perełkę architektoniczną Mauzoleum Habiba Burgiby





 
 



Podsumowanie:

Sousse jest ładna, ciekawa i stanowi dobrą bazę do zwiedzania.
Hotel Kaiser - za te pieniądze nie można się czepiać, ale w sieci hotel ma raczej słabe opinie. Nie nadaje się do luksusowego leżenia z drinkiem na plaży - my potrzebowaliśmy coś zjeść rano i wieczorem i mieć gdzie spać.

Tunezja jest ciekawym krajem i stosunkowo łatwo się ją zwiedza. Bez problemu kupujesz bilety, korzystasz z busików i taxi. Oczywiście nie można dać się naciągać i oszukiwać. Do większości ciekawych miejsc bez problemu można dojechać na własną rękę i bezpiecznie zwiedzać sobie samemu, co się chce i jak długo się chce. Jedyne, co przeszkadza, to natarczywość i  próby oszukiwania turystów (każdy niby bezinteresownie chce pomagać, ale to bezinteresownie kończy się na niezłej sumce, więc należy brać to pod uwagę). Najbardziej nas rozbawił samozwańczy przewodnik w meczecie w Kairouanie, który mówił: „To jest kolumna, jest piękna, to jest, sala modlitewna, jest piękna, a to jest marmur, a to jest niebo, a to jest ziemia” itd. Wow! Nie wiedzieliśmy tego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger