czerwca 21, 2014

Nożownicy i latające siekiery – czyli pomysł na weekend z dzieckiem w Kielcach i okolicy ;)

Wbrew stereotypom, w czerwcowy weekend jedziemy do Kielc – postrzeganych jako smutne, szare miasto, z którego wszyscy uciekają w poszukiwaniu pracy. Miasto latających siekier, grasujących po ulicach nożowników i Zombie ® – czyli osób w stanie upojenia alkoholowego, aczkolwiek podejmujących trud walki z chodnikami i skwerami miejskimi, podążających w tylko sobie znanym kierunku. Jak słyszałam Kielce, od razu miałam skojarzenie ze słowami słynnego kiedyś hitu: „Scyzoryk, scyzoryk – tak na mnie wołają…"


Opublikowane niedawno badania Pentora świadczą o tym, że bardzo wielu ludzi właśnie tak postrzega Kielce, a o regionie też nie wiele wiadomo – są góry, jest jaskinia Raj i tyle. Jeśli ktoś tam był, to przeważnie na szkolnej wycieczce.


My w Kielcach jeszcze nie byliśmy, choć rejon świętokrzyski znamy. Zimą 2009 roku spędziliśmy tam 2 tygodnie, codziennie odwiedzając inne miejsce i doszliśmy do wniosku, że pięknie tu, ale latem będzie jeszcze piękniej!
W sobotę rano wyjeżdżamy w kierunku Kielecczyzny. Po ok. 2 godzinach jesteśmy w jaskini Raj. Niestety, okazuje się, że bez rezerwacji nie ma szans na zwiedzanie tej atrakcji. Gdy byliśmy tu zimą, bez problemu dostaliśmy w kasie bilety. Szkoda, że Olaf nie zobaczy tej jaskini, ponieważ robi niesamowite wrażenie. Bilety można rezerwować na stronie internetowej, ale minimum 4 dni przed przyjazdem. My na pomysł wyjazdu wpadliśmy zbyt późno i pierwsze wolne terminy były na poniedziałek, mięliśmy jednak nadzieję, że może ktoś, kto zarezerwował zwiedzanie nie pojawi się i będą jeszcze wolne miejsca. 
Zawracamy i jedziemy do zamku w Chęcinach. Niestety, zamku również nie udało nam się zwiedzić, bo do października trwają prace remontowe wzgórza zamkowego i samego zamku. Zdobywamy jednak wzgórze, podchodzimy pod bramę, żeby zrobić pamiątkowe zdjęcie i rozkoszować się panoramą okolicy. Informacja praktyczna: parking pod zamkiem – 5 zł.

Kolejną atrakcją na naszej liście była Tokarnia i Muzeum Wsi Kieleckiej, które tak jak jaskinię Raj i zamek w Chęcinach odwiedziliśmy w 2009 roku. Już wówczas, mimo że była mroźna zima, bardzo nam się tam spodobało. Oczywiście latem jest jeszcze ładniej i można tam spędzić więcej czasu. Od naszego ostatniego pobytu, skansen się poszerzył i przybyło kilka interesujących chat w sektorze nadwiślańskim. 

W skansenie może przyjemnie spędzić cały dzień. Teren jest rozległy i urozmaicony, są miejsca, gdzie czujemy się jak na wsi, a nie w skansenie. Jest pięknie zachowany dwór drewniany, w którym możemy podziwiać wyposażone wnętrza. Nieopodal znajduje się spichlerz i wozownia, a w niej kolekcja bryczek, wozów i sań. Niewątpliwą atrakcją są też wiatraki, szkoła wiejska, kościół, apteka, zagroda dla zwierząt z żywym inwentarzem (konie, kozy, owce, gęsi).














I atrakcja nr 1 dla każdego chłopaka – prawdziwy, zabytkowy wóz strażacki! 
Komu mało, dodatkowo są jeszcze ścieżki spacerowe i szlaki piesze. Co ciekawe, w skansenie można przenocować! Pytaliśmy o możliwość noclegu i jeśli tylko wcześniej robimy rezerwację, możemy spać w zabytkowym ośmioraku z 1914 roku. Cena za wygodny pokój dwuosobowy wynosi 140 zł i już zawiera wejście na teren skansenu. Każda kolejna osoba 40 zł więcej (maksymalnie do 4 osób). Samochód można zaparkować bezpłatnie za terenie administracyjnym lub za dodatkowe 20 zł tuż przy samym ośmioraku. Po zamknięciu dla zwiedzających, można sobie spacerować po pustym skansenie. Informacje praktyczne: wstęp dla 2 osób 24 zł, Olaf gratis (jak i inne dzieci do 7 lat), plan skansenu 1 zł (warto!), duży parking bezpłatny przy wejściu, karczma przed wejściem.

Około godziny 17 robimy się głodni. Przy samym skansenie jest karczma, ale że "smaka mieliśmy na włocha", więc wybraliśmy pizzę w pobliskiej restauracji o nazwie Cynamon. Ceny niższe, oferta bardziej urozmaicona, a do tego smacznie.
Po godzinie jedziemy do miejsca noclegu. Śpimy w w pensjonacie Jaga w południowej części miasta - bardzo miła i pomocna właścicielka. Na miejscu czeka nas niespodzianka. Robiąc rezerwację, zaznaczyliśmy, że będziemy z małym dzieckiem i dzięki temu zamiast dwójeczki, dostajemy wielki apartament z aneksem kuchennym i częścią wypoczynkową, bo akurat był wolny.
Już w Tokarni Maciek zauważa, że karta do aparatu jest przepełniona - nauczka na przyszłość - nie używaj karty z aparatu jako pendrive ;). Niestety z poziomu aparatu nie można było wykasować plików.  W Tokarni musieliśmy się ograniczyć do 36 klatek – jak za starych czasów, z aparatem na kliszę ;) Na szczęście, dzięki uprzejmości i życzliwości pani z marketu z dwoma M w nazwie, wieczorem udało się wyczyścić kartę.

Rano pojechaliśmy do centrum Kielc na Plac Wolności, przy którym od 2006 roku działa Muzeum Zabawek. Jak tu nie wejść, będąc z dzieckiem? Jest dość wcześnie, więc jesteśmy jedynymi zwiedzającymi. Wystawa obejmuje zabawki z różnych okresów – zobaczcie zdjęcia, może znajdziecie na nich zabawki, które sami mieliście w domu? Ja takie znalazłam! Maciek, kiedy pokazałam mu ‘moją’ lalkę,

stwierdził, że to Krystyna Loska – i faktycznie coś w tym jest. Oprócz typowych zabawek, znajdziecie tam dział modelarski, lalki-pamiątki, pierwsze konsole do gry, ATARI J i wiele innych fajnych rzeczy dla sentymentalnych rodziców. Nasz Olaf z kolei bez sentymentów rzucił się na niemieckie klocki z lat 20 XX wieku i drewniane samochody, z którymi nie chciał się rozstać.

Informacje praktyczne: Za wstęp w promocji zapłaciliśmy po 5 zł, Olaf free. Warto zarezerwować sobie nieco więcej czasu, będąc z małym dzieckiem, ponieważ są kąciki zabawy i raczej szybko stąd nie wyjdziecie. Muzeum zabawek, to nie kolejna zakurzona kolekcja nudnych muzealnych eksponatów, które możecie spotkać niemal wszędzie, ale nowoczesne, zadbane i przemyślane muzeum. Przemiłe miejsce na rodzinne wyjście, które można połączyć z wizytą w lodziarni znajdującej się tuż obok.




Olaf kombinuje, jak tu nas dłużej przetrzymać w muzeum, ale mamy rezerwację na 12 do Geoparku, więc jedziemy do rezerwatu Wietrznia. Pogoda jest troszkę kapryśna – raz świeci słońce, raz nadciągają czarne chmury. Przed samym wejściem zaczęło mocno padać. Na szczęście weszliśmy do środka. W Geoparku dzięki planszom, makietom, multimediom laik inaczej spojrzy na "kamienie" i doceni "geologiczny raj" okolic Kielc.

Zwiedzanie jest możliwe z lub bez przewodnika. Początkowo nawet woleliśmy iść tam sami, bo baliśmy się, że Olaf może marudzić. Jednak stało się inaczej i nie żałujemy! Młody człowiek, który z pasją opowiada o odkryciach i dziejach ziemi zapisanych w skale, jest tym, co stanowi o wartości tego miejsca. Teraz chodząc po rezerwacie Wietrznia, patrzę na kamień, który do tej pory był dla mnie tylko skałą, a teraz stał się niesamowitym świadkiem tylu wydarzeń i historii.

Mimowolnie szukam na nim jakiegoś śladu, skamieliny. Przewodnik mówił o wyjątkowości regionu świętokrzyskiego – wielkiego muzeum geologicznego na otwartej przestrzeni. Drugie takie można znaleźć tylko w Rosji na Uralu (Perm). Do tego odkryto tu najstarsze na świecie ślady pierwszego zwierzęcia, który wyszedł z wody na ląd!  To niedawne odkrycie na skalę światową.
Niewątpliwą atrakcją Geoparku jest możliwość odbycia „podróży w głąb ziemi” w symulatorze (kino 5D). Informacje praktyczne: Wstęp do Geoparku jest bezpłatny, symulator bezpłatny, rezerwacja jest konieczna, chociaż podczas naszej wizyty kilka osób się nie zjawiło i inni, którzy przyjechali bez rezerwacji, weszli na ich miejsce. 

Grupa zwiedzających liczy max 27 osób. Każdy na możliwość wejść do symulatora (3 grupy po 9 osób), jednak nasze wejście z Olafem okazało się pomyłką. Na szczęście, w każdej chwili rodzic może z maluchem wyjść z kapsuły. Pokaz nie jest też polecany kobietom w ciąży (fotel trzęsie i wibruje) oraz osobom cierpiącym na epilepsję - stroboskopy i błyski), przypuszczalnie ktoś,

kto ma klaustrofobię, też nie będzie się czuć najlepiej, ale może przesadzam. Za to dziecko w wieku szkolnym, będzie się świetnie bawić. Kapsuła z zewnątrz bardzo podobała się Olafowi!








 
Z Wietrzni jedziemy do rezerwatu Kadzielnia, znajdującego się praktycznie w centrum miasta. Tam zarezerwowaliśmy wejście z przewodnikiem do podziemnej trasy, łączącej kilka jaskiń. Zwiedzanie po wcześniejszej rezerwacji kosztuje 10 zł od osoby. Nasza grupka liczy zaledwie kilka osób. Na początku jest wąsko, ale później jaskinie są coraz większe.
Nie ma problemu ze zwiedzaniem z dzieckiem, jeśli tylko pewnie stawia nóżki i potrafi chodzić za rękę i po schodkach. W jaskini jest trochę mokro (zalecane kalosze lub obuwie górskie), ale oczywiście damy radę w zwykłych butach. Temperatura około 8 stopni wymaga cieplejszych ubrań.
Potem poszliśmy zobaczyć szmaragdowe jeziorko i skałę geologów z góry.
Punkty widokowe nie powalają na kolana, jednak początek trasy widokowej jest ładny i widać całą okolicę.



Nadciągają znowu czarne chmury, więc chowamy się do samochodu i jedziemy do centrum. Jakoś nie mamy szczęścia, bo zamek jest w remoncie, ale samo wzgórze, gdzie parkujemy samochód, jest piękne. Idziemy w kierunku parku, następnie plantami przechodzimy do ulicy Sienkiewicza. Dalej kierujemy się w stronę rynku. Jesteśmy mile zaskoczeni wyglądem centrum miasta. 
Ładne, zadbane, czyste, nie zaatakował nas nożownik. Zamiast latających siekier trafił w nas przecudny zapach pieczonego chleba z pobliskiej piekarni, a pani w knajpce bez problemu zgodziła się, żeby skorzystać z toalety. Na pytanie: „Ile płacę?” - Uśmiechnęła się i odpowiedziała: „Nic” – oto kolejny dowód życzliwości mieszkańców tego wcale nie szarego, nie smutnego i nie niebezpiecznego miasta :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Pacynkowe Podróże , Blogger